Choć wydawało się, że po ostatnim posiedzeniu Sejmu referenda w sprawie wiatraków to już przeszłość, to nic bardziej mylnego. Pomimo, że wszyscy wokół grzmią, iż taka poprawka zamrozi rozwój energii wiatrowej na kilka lat, to PSL uparcie dąży do realizacji pomysłu. Wygląda więc na to, że ludowcy stawiają własną grę polityczną ponad ważną z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego ustawą.
Nowelizacja ustawy o elektrowniach wiatrowych od początku budzi kontrowersje
Pierwsza wzmianka o nowelizacji ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych pojawiła się mniej więcej w połowie 2022 roku. Pomysł pojawił się nagle, bez jakichkolwiek wcześniejszych zapowiedzi i był niewątpliwie szansą na nowy start dla wiatraków w Polsce. Niestety brak przygotowania na zmiany widać teraz. Za nami niemal dwa miesiące 2023 roku, a nowelizacja nadal nie jest gotowa. Co więcej, od początku budzi sporo kontrowersji.
Protesty ze strony środowiska odpowiedzialnego za budowę elektrowni wiatrowych zaczęły się po tym jak rządzący zaproponowali, by zmienić pierwotną odległość wiatraków od zabudowań. Początkowo miało to być 500 metrów, które przed zabiciem rynku ustawą z 2016 roku, były dobrą praktyką akceptowaną zarówno przez inwestorów, jak i mieszkańców. Zjednoczona Prawica stwierdziła jednak, że bardziej właściwe będzie zwiększenie tej odległości do 700 metrów. Dlaczego? Do dziś nie do końca wiadomo.
Pewne jest za to, że przez wprowadzoną poprawkę niemal 84% miejskich planów zagospodarowania przestrzennego może trafić do kosza. Ponadto z analizy Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej wynika, że zwiększenie minimalnej odległości spowodowało redukcję możliwej mocy zainstalowanej o ok. 60-70%. Jakby tego było mało wciąż waży się kwestia referendów w sprawie wiatraków.
Referenda w sprawie wiatraków zabiją planowane inwestycje
Na początku roku pojawiła się koncepcja, by to mieszkańcy decydowali o tym czy chcą, by wiatraki budowano bliżej niż 700 metrów od innych zabudowań. Pomysł mocno popierało Polskie Stronnictwo Ludowe, ale także politycy Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze na początku lutego nawet premier Mateusz Morawiecki wyraził zdanie, iż to całkiem rozsądna propozycja.
Problem w tym, że zgoda mieszkańców miałaby być uzyskiwana w drodze referendum. Jest to pomysł iście karkołomny. Wystarczy wspomnieć o tym, że ich zorganizowanie to olbrzymie przedsięwzięcie dla każdej gminy, które wymaga sporego czasu na przygotowania i dużych nakładów finansowych. Ten ciężar zostałby rzecz jasna przerzucony na samorządy. Poza tym w ostatnich latach jedynie 17% referendów w naszym kraju okazywało się ważne. Wszystko ze względu na fakt, iż by tak się stało, musi wziąć w nim udział co najmniej 30% mieszkańców, a za jednym z rozwiązań trzeba oddać więcej niż połowę ważnych głosów.
Na ostatnim posiedzeniu Sejmu poprawka została ostatecznie porzucona ku uciesze samorządowców i zwolenników energii wiatrowej. Niestety jak się okazuje referenda w sprawie wiatraków jeszcze wrócą na tapet. PSL zapowiedział bowiem, że zgłosi taką poprawkę podczas prac w Senacie. W Polskim Stowarzyszeniu Energii Wiatrowej znów zawrzało.
Wiemy, że Polacy akceptują i popierają rozwój tej technologii odnawialnych źródeł energii. Świadomość i akceptacja społeczności lokalnych dla lokalizacji obiektów wiatrowych stale wzrasta. Świadczą o tym wyniki licznych badań ankietowych i ponad 80% poparcie dla energetyki wiatrowej na lądzie. Problem w tym, że referenda to bariera nie do przejścia – są drogie i nieefektywne. To smutne, że po wielu ustępstwach i kompromisach ze strony branży i inwestorów, uderzono tym razem w tych, którzy mogliby najlepiej skorzystać na rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie – w samorządy i mieszkańców – mówi Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Polityczna gra ponad rozwojem energii wiatrowej
Niestety należy stwierdzić, że usilne forsowanie przez PSL tematu referendów to nic innego jak tylko polityczna gra. Ludowcy jak zwykle próbują pokazać jak mocno zależy im na wsiach, które są głównym adresatem powstawania wiatraków. Tym razem jednak ich argumenty są zupełnie nietrafne.
PSL uważa bowiem, że mieszkańcy muszą mieć szansę wypowiedzenia się w sprawie inwestycji w elektrownię wiatrową. Należy się z tym oczywiście zgodzić. Wypada jednak przypomnieć, że gminy mają możliwość uchwalania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Jest to dokument szeroko konsultowany z mieszkańcami, gdzie zapisane są wszystkie najważniejsze uwarunkowania dotyczące otaczającego ich środowiska. Uparte dążenie do organizacji referendum jest nieporozumieniem.
Mogę się bowiem założyć, że głównymi zainteresowanymi ich rozstrzygnięciem będą właściciele działek położonych tuż obok wiatraków. Osoby, którym budowa elektrowni wiatrowych w gminie nie będzie na rękę rozstrzygną w ten sposób za całą społeczność. To oni będą bowiem najbardziej zdeterminowani, by w ogóle pójść do lokalu, gdzie zorganizowane będzie głosowanie. Inni jak to zwykle bywa zostaną w domach.
Poza tym, nawet jeśli jakimś cudem uda się przegłosować powstanie elektrowni wiatrowej to samo głosowanie opóźni jej budowę o co najmniej 2 lata. Czy w dobie ciągle grożącego nam kryzysu energetycznego stać nas na takie rozwiązania? Raczej nie, choć jak widać politycy PSL mają na ten temat odmienne zdanie.