Los Fijo, psa skatowanego przez swojego właściciela, poruszył wrażliwe serca ludzi. Niektóre do tego stopnia, że wzięli się na sposób i ruszyli we wściekłym szale na rodzinę mężczyzny… i osoby o identycznym nazwisku.
Od jakiegoś czasu internet żyje bardzo dramatyczną historią – pewien mężczyzna oskarżony został o znęcanie się nad psem. Zwierzak przeżył prawdziwe katusze – na szczęście teraz jest w dobrych rękach, a ludzie na Facebooku otworzyli stronę, która stanowi swoiste źródło wsparcia finansowego dla pieska. Inni z kolei sięgnęli po pochodnie i widły, otworzyli Malleus Maleficarum i ruszyli mścić krzywdy Fijo – bo tak wabi się pies. Dane mężczyzny latają już po całej sieci, wiemy jak się nazywa, gdzie mieszka, pracuje i kogo ma w znajomych. Signum temporis, ale to i tak za mało, bo jeszcze nie udało się go dokładniej zlokalizować.
Rzecz w tym, że niektórzy ludzie w swojej zawziętości rzucają kamieniami gdzie popadnie.
Skatował psa, obrywają postronni
To właśnie „Pomoc dla Fijo”, fanpage facebookowy doniósł o tym, że groźby trafiają na Messengera jedenastoletniego chłopaka, syna oskarżonego mężczyzny. Dzieciak niczemu tu nie zawinił (ba, WP.pl podaje na przykład, że to on, wraz z matką, zawiózł Fijo do lekarza), dlatego strona apeluje o to, żeby nie obarczać go odpowiedzialnością. Większość komentujących oburza się takim potraktowaniem chłopca, ale zdarzają się i perełki. „Jakim cudem jedenastolatek ma Facebooka?”, „Jego rodzina też jest dla mnie dziwna, żyć z kimś takim pod jednym dachem”, „No cóż, nie jestem za, ale istnieje szansa, że ze strachu o rodzinę ujawni się sam”, „Może to będzie nauczka dla kolejnych oprawców”. Komuś pociąg odjechał razem z peronem i całą infrastrukturą.
Same groźby pod adresem jedenastolatka to istny przekrój paskudztw, jakie lęgną się w ludzkiej głowie. „Wp… dol dostaniecie równo”, „przekaż mamusi, żeby uważała na was”, „synuś lepiej niech się ogląda za siebie” i tym podobne. Nie wiemy, czy matka chłopca postanowiła zawiadomić policję, ale trzymamy za to kciuki.
Śmieszno i straszno robi się wtedy, kiedy w dyskusji ujawniają się osoby posiadające to samo nazwisko, co człowiek oskarżony o skatowanie psa. Pokazują wiadomości wysłane do nich przez obcych ludzi, pytających, co mają wspólnego z mężczyzną. Pewna kobieta, która otrzymała pogróżki musiała jeszcze gęsto tłumaczyć się z tego, dlaczego mieszka w tej samej miejscowości.
To jak to w końcu jest? „Zabiję ciebie, twoją rodzinę i wszystkich na literę D”? Ale internetowy lincz rządzi się pewnymi specyficznymi prawami.
Wstydź się!
Przenieśmy się kilkaset lat wstecz i przypomnijmy sobie paskudny los ludzi zakuwanych w dyby i obrzucanych przez tłuszczę tym, co popadnie. Wspomnijmy na wszelkiego rodzaju egzekucje oraz kary. Ludzie zawsze tłumnie przychodzili na takie przedstawienia, jak zahipnotyzowani przyglądali się karze, a w duchu powtarzali sobie, że taki los czeka tych, którzy nie są dobrzy i sprawiedliwi. I co z tego, że większości tej tłuszczy można byłoby zarzucić gorsze rzeczy? Kamieniem rzuca się nie w tego, który zrobił źle, ale tego, który dał się na tym przyłapać.
Histeria związana z poszukiwaniem winnego nie jest niczym nowym. Nie wiemy jeszcze, czy mężczyzna oskarżony o skatowanie psa faktycznie to zrobił. Do tego dojdzie wymiar sprawiedliwości, który niechybnie karę wymierzy. Ale ludziom to nie wystarcza. Na własną rękę wyłuskują więc krewnych, znajomych czy przypadkowych obcych o tym samym nazwisku co ten człowiek. Dzieje się tak dlatego, że chcą zrobić dobrze.
Naprawdę. Chcą zrobić dobrze. O całym zjawisku internetowego linczu i tego, co kryje się w ludzkiej głowie, pisał zresztą dziennikarz Jon Ronson w swoim #WstydźSię.
Już w przeszłości wartka rzeka krwi popłynęła tylko dlatego, że ktoś kiedyś myślał, iż czyni przyzwoicie. Zresztą, popatrzmy na te wszystkie przypadki ludzi, którzy zostali zaszczuci w internecie, bo powiedzieli lub zrobili coś głupiego. Przykładem niech będzie tu Justine Sacco, która w podróży do Afryki napisała, że nie złapie AIDS, bo przecież jest biała. Konsekwencje tego czynu poniosła straszliwe, ludzie grozili jej śmiercią, życzyli najgorszego. Kobieta w konsekwencji straciła pracę, a w sieci zostało mnóstwo śladów po jej nieszczęsnym tweecie. Teraz wyobraźmy sobie, że próbuje się ona z kimś umówić, a ten ktoś (bo czemu nie?) wklepuje jej dane w Google.
Niektórym – jak Rachel Bryk, dwudziestotrzyletniej programistce – dostało się tylko za to, że była osobą LGBTQ+. Wyszydzana i zastraszana popełniła wreszcie samobójstwo. A takich przypadków jest znacznie więcej, chociaż na szczęście, nie wszystkie kończą się śmiercią.
W tym poczuciu misji: „jestem dobrym człowiekiem, robię coś dobrego”, ludzie rzucają się na innych, po czym bezlitośnie ich wyzywają, obrażają, zastraszają. W ten sposób czują się wojownikami sprawiedliwości i na chwilę zapominają o własnych wadach. Ale krzywda, jaką wyrządzają – w tym wypadku postronnym osobom – nie ma w sobie nic ze szlachetnej walki dobra ze złem. Jest zwyczajnym linczem, w dodatku takim, który zaczyna wymykać się spod kontroli.