Przypadek Warchoła Ferenca, czyli jak wiceminister sprawiedliwości bijąc się o Rzeszów notorycznie nagina prawo

Państwo Prawo Dołącz do dyskusji (142)
Przypadek Warchoła Ferenca, czyli jak wiceminister sprawiedliwości bijąc się o Rzeszów notorycznie nagina prawo

Kampania wyborcza tego kandydata trafi kiedyś do podręczników politologii. Mam nadzieję, że nie tylko jako przykład politycznego cynizmu. Ale też jako przykład sromotnej klęski. Bo Warchoł Ferenc – tak wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł de facto przedstawia się na plakatach – o Rzeszów bije się za pomocą ciosów poniżej pasa.

Warchoł Ferenc, czyli podwójny kandydat

Dlaczego piszę o nim per Warchoł Ferenc? Ponieważ Marcin Warchoł od początku postawił na to, by wygrać Rzeszów bazując na poparciu dotychczasowego włodarza miasta Tadeusza Ferenca. Ten wieloletni polityk SLD po przejściu Covid-19 postanowił zrzec się urzędu i automatycznie namaścił na swojego następcę polityka partii leżącej od lewicy najdalej jak się da – Solidarnej Polski. Co zmotywowało Ferenca? O tym krążą już legendy. Wiadomo jednak, że ustępujący włodarz Rzeszowa nie tylko pobłogosławił swojego rzekomego następcę, ale też czynnie zaangażował się w jego kampanię. Więc na plakatach wyborczych Warchoła obok niego uśmiecha się Ferenc, a panowie w rzeczywistości kampanijnej de facto stali się jedną osobą.

Długa lista grzechów

To jednak tylko wstęp do tego, co Marcin Warchoł wyczyniał w Rzeszowie od początku kampanii. Bo z „podwójności” kandydata można się pośmiać, nieco mniej do śmiechu robi się, gdy spojrzy się na listę mniej lub bardziej cynicznych zagrywek, jakich dopuścił się wiceminister sprawiedliwości. Wśród nich jest ostentacyjne łamanie przepisów czy przekazywanie na potrzeby kampanijne publicznych pieniędzy przeznaczonych na zupełnie inny cel. Oto co budzi największe zastrzeżenia.

Po pierwsze, ostentacyjne łamanie obostrzeń

Kiedy wczesną wiosną cała Polska była pogrążona w głębokim lockdownie, Marcin Warchoł postanowił nie próżnować i zaczął rozkręcać w Rzeszowie swoją kampanię wyborczą. Kiedy 20 marca w Polsce potwierdzano 26 405 nowych przypadków zakażeń, wiceminister sprawiedliwości zorganizował na bulwarach rozdawanie sadzonek drzew. Łamiąc tym samym zakaz organizacji jakichkolwiek wydarzeń, ignorując też zakaz gromadzenia się. Sadzonki zresztą dostarczyło mu państwowe nadleśnictwo, ale o wykorzystywaniu publicznych środków w kampanii jeszcze w tym tekście co nieco będzie.

https://twitter.com/marcinwarchol/status/1373210443506982913?s=20

To nie wszystko. Warchoł najwidoczniej uznał, że jego twarz jest za mało rozpoznawalna, dlatego na wszystkich wydarzeniach łamał obowiązek zakrywania twarzy. Dodam: obowiązek nałożony na wszystkich Polaków przez rząd, którego sam jest członkiem. Kandydat nic sobie z niego nie robił, nagrywając filmiki w środku miasta bez maseczki, stojąc na konferencjach prasowych z odsłoniętym szerokim uśmiechem, a także spotykając się z wyborcami na mini-wiecach (tłumacząc, że jest… ozdrowieńcem). Doszło do tego, że został on publicznie zrugany przez kolegów z rządu (którzy mieli w tym rzecz jasna interes, bo z kandydatem od Ziobry konkuruje Ewa Leniart z PiS). Ostatecznie Warchoł pokajał się i obiecał przestrzegać obostrzeń.

Po drugie, Fundusz Sprawiedliwości

Znamy doskonale ten schemat z ostatnich kampanii wyborczych. Fundusz Sprawiedliwości, założony po to, by pochodzące z niego pieniądze szły na pomoc ofiarom przestępstw, był już wielokrotnie instrumentalnie wykorzystywany przez Solidarną Polskę. Tak samo było w wyborczej kampanii Warchoła Ferenca. Zaczął on tradycyjnie – od przekazania pieniędzy mających iść na pomoc ofiarom przestępstw… strażakom. Na nowe wozy i sprzęt. Tłumaczenie takiego działania (absurdalne i głupie) już parę razy słyszeliśmy: „bo wypadki to często przestępstwa a wozy pomagają ofiarom wypadków”. Nie warto nawet tego komentować.

Ale 8 czerwca Warchoł wzbił się na wyżyny cynizmu i bezczelności. Wraz z Tadeuszem Ferencem ustawili się przy Klinicznym Szpitalu Wojewódzkim numer 1 w Rzeszowie, by pochwalić się, że wiceminister sprawiedliwości… pozyskał dla szpitala pół miliona złotych. Pieniądze pochodzące z Funduszu Sprawiedliwości mają pójść na zakup między innymi sprzętu do diagnozowania chorób nowotworowych. Stawiam czteropak dobrego piwa temu, który znajdzie logiczne powiązanie między takim sprzętem a pomocą ofiarom przestępstw. Mam pełne przekonanie, że Warchoł popełnia przestępstwo, sprzeniewierzając publiczne środki wbrew celowi, na który je zebrano. Co z tego, skoro musiałaby to zbadać prokuratura, podległa… jego szefowi.

Po trzecie, za droga kampania

Warchoł Ferenc swoją kampanię prowadzi długo i z rozmachem. Może jednak sobie na to pozwolić, bo ciągnie na nią środki nieustannie z publicznej kasy. Sadzonki z nadleśnictwa to mały pikuś przy opisanych wyżej pieniądzach z Funduszu Sprawiedliwości, idących w miliony. Co ciekawe, wiceminister sprawiedliwości wziął urlop na czas kampanii, więc nie ma prawa przekazywać publicznych środków w czasie „wypoczynku”. Poza tym, dziennikarz Marcin Dobski zwrócił uwagę, że kampanijny limit Warchoła wynosi około 110 tysięcy złotych. Tymczasem sam występ zespołu Boys (wystąpili na jego konwencji) to koszt (według ceny rynkowej) około 30 tysięcy złotych. Łatwo policzyć, że nie ma szans, by cała kampania – wliczając w to rozdawnictwo będące jej nieodłączną częscią – nie przekroczyła tego limitu.

https://twitter.com/szachmad/status/1402512999190044674?s=20

Po czwarte, kandydat „niezależny”

Ten ruch też znamy już z wielu samorządowych kampanii wyborczych. Podobnie jak Patryk Jaki w Warszawie, Marcin Warchoł w Rzeszowie postanowił jawić się jako kandydat niezależny. I na starcie kampanii rzucił legitymacją Solidarnej Polski, pozostając jednocześnie wiceministrem sprawiedliwości w resorcie zarządzanym przez szefa tejże partii. Najbardziej niesamowite jest jednak to, że polityk w wielu debatach i wystąpieniach podkreślał swoją… niezależność i to, że jest…… spoza układu. Serio, tak mówił. Jednocześnie rozdając publiczne pieniądze na swoje własne, prywatne potrzeby. Ba, w kwietniu ów urlopowany Warchoł zorganizował kampanijny event na temat… przebudowy budynku sądu. I oczywiście nie miało to nic wspólnego z pełnioną przez niego funkcją.

Przepis na klęskę

Według ostatniego sondażu dla Radia ZET pierwszą turę wyborów w Rzeszowie wygrałby Konrad Fijołek z wynikiem 47%. Za nim byłaby Ewa Leniart, a następnie Grzegorz Braun. Marcin Warchoł z wynikiem 10,5% zająłby czwarte miejsce, już za kandydatem Konfederacji. Wszystko wskazuje więc na to, że w Rzeszowie nie da się ludzi przekonać do siebie za pomocą cynizmu i przekupstwa. No i jest jeszcze jeden problem – na karcie wyborczej nie będzie pozycji „Warchoł Ferenc”.

(zdjęcie podchodzi z Twittera @marcinwarchol)