Recesja i zaplanowany na ten rok rekordowy deficyt budżetowy zmuszają rząd do szukania oszczędności. Na czym państwo może zaoszczędzić pieniądze? Przede wszystkim na swoich pracownikach. Szykują się zwolnienia w administracji, które mają objąć nie tylko ministerstwa, ale też ZUS, KRUS i NFZ.
Zwolnienia w administracji przygotowywano już od wielu miesięcy
Właściwie od początku było jasne, kto będzie musiał wziąć na siebie ciężar epidemii koronawirusa. Jest w końcu jedna istotna część gospodarki, na której politycy oszczędzają zawsze, kiedy faktycznie muszą. Mowa oczywiście o szeroko rozumianej budżetówce – ze szczególnym uwzględnieniem szeregowych pracowników administracji.
Specustawa „Lex Koronawirus” od dawna zawiera przepisy, które umożliwiają Radzie Ministrów podjęcie drastycznych kroków w celu zapobieżenia negatywnym skutkom epidemii dla finansów publicznych. Rządzący mogą nie tylko obniżyć pensje urzędnikom, ale także przeprowadzić masowe zwolnienia w administracji.
Jak podaje Rzeczpospolita, rząd od środy pracuje nad ich przeprowadzeniem. Zadanie to powierzono szefowi Kancelarii Premiera, Michałowi Dworczykowi. Obecnie ma uzgadniać z poszczególnymi ministrami konkretnych rozwiązań zmierzających do zmniejszenia zatrudnienia.
Cięcia mają dotknąć nie tylko administrację ściśle rządową, ale także ZUS, KRUS i NFZ
Zwolnienia w administracji mają przede wszystkim objąć same ministerstwa oraz organy administracji rządowej w poszczególnych województwach, wraz z jednostkami podległymi. Co ciekawe, redukcja zatrudnienia ma dotyczyć także instytucji takich, jak ZUS, KRUS i NFZ.
O skali zwolnień w poszczególnych resortach ma decydować przede wszystkim faktyczne zapotrzebowanie na pracowników. I tak na przykład opinia publiczna nie powinna się spodziewać zbyt wielu zwolnień w Ministerstwie Zdrowia, zajmującym się w tym momencie walką z epidemią. Z drugiej strony, rząd Zjednoczonej Prawicy i tak od jakiegoś czasu planuje drastyczne zmniejszenie samej liczby ministerstw.
W przypadku ZUS, NFZ i zapewne także KRUS, znalazł się całkiem rozsądny powód. Wprowadzona w trakcie epidemii automatyzacja obsługi wniosków pozytywnie zaskoczyła rządzących. Okazało się bowiem, że systemy informatyczne załatwiają te same sprawy dużo szybciej i wydajniej, niż żywi pracownicy. W przypadku NFZ w grę wchodzi także planowana dalsza jego centralizacja i przesunięcie większości uprawnień z dyrektorów wojewódzkich oddziałów na prezesa Funduszu.
Zwolnienia w administracji teoretycznie mogą stanowić pretekst do pozbycia się urzędników odziedziczonych po poprzednich rządach
Rzeczpospolita spekuluje, czy nie jest to jednak tylko wymówka, by przeprowadzić we wspomnianych instytucjach czystkę. Rozwiązania z „Lex Koronawirus” pozwoliłyby na zwolnienie niewygodnych politycznie pracowników. W normalnej sytuacji część z nich mogłaby zapewne wygrać z dotychczasowym pracodawcą przed sądem pracy.
Warto przy tym pamiętać, że „Lex Koronawirus” nie pozostawia rządzącym pełnej dowolności co do redukcji zatrudnienia. Zwolnienia w administracji muszą się odbywać według pewnych ustawowych kryteriów. Pierwsze do zwolnienia będą więc osoby, które przekroczyły wiek emerytalny, mają prawo do renty. Kolejną możliwością jest nieprzedłużanie umów zawartych na czas określony.
Teoretycznie w innych przypadkach przełożony musi wskazać konkretny powód zwolnienia. I to nie byle jaki, bo kryteria oceny poszczególnych pracowników zawiera art. 15zzzzzr ust. 3 tej ustawy. Jest jednak jeden haczyk: wśród nich znajduje się „przydatność pracownika do pracy”. To na tyle nieostre sformułowanie, że właściwie pozostawia przełożonym wolną rękę. Jakby tego było mało, jest jeszcze „dyspozycyjność pracownika, w związku z potrzebą zapewnienia prawidłowego funkcjonowania podmiotu”.
Państwo traktuje swoich pracowników jako tą grupę, na której zawsze może oszczędzać
Zwolnienia w administracji, biorąc pod uwagę zagrożenie dla funkcjonowania finansów publicznych, mogą rzeczywiście być koniecznością. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rządzący idą w tej kwestii na łatwiznę. Już wcześniej pracownikom budżetówki obcinano pensje, czy pozbawiano ich premii. Zarobki w budżetówce już wcześniej nie należały do konkurencyjnych.
Teraz to właśnie urzędnicy staną się znowu ofiarą cięć wydatków. Trzeba pamiętać, że są nimi od długich dekad. Jak rządzący wyobrażają sobie w takiej sytuacji ściągnięcie fachowców do administracji, skoro to traktują pracowników państwa w sposób dużo gorszy niż sektor prywatny? Być może liczą na desperację. Kryzys w budżetówce był bliski już w zeszłym roku, teraz może być tylko gorzej.
Jeszcze niedawno politycy chcieli przeprowadzić za plecami obywateli prawdziwy skok na kasę
Takie założenia brzydko kontrastują z niedawnym skokiem na kasę samych reprezentantów narodu. Posłowie w końcu chcieli nie dość, że podnieść sobie i innym najważniejszym urzędnikom pensje, to jeszcze autentycznie liczyli na to, że obywatele jakimś cudem tego nie zauważą. Podwyżki dla posłów i senatorów zostały jednak utrącone, w dużej mierze dlatego, że opozycja przestraszyła się nieuchronnych konsekwencji wizerunkowych swojego układu z rządzącymi.
A przecież istnieją inne rozwiązania, niż zwolnienia w administracji. Jest na przykład tyle rozbudowanych programów socjalnych, które nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Na przykład program Rodzina 500 Plus – nie powstrzymał zapaści demograficznej, pobudzanie przezeń gospodarki jest co najmniej wątpliwe. Roczny koszt to 40 miliardów złotych, czyli ponad jedna trzecia spodziewanego w tym roku deficytu. Po co jednak szukać rozwiązań trudnych, skoro oszczędzanie na urzędnikach zawsze działało?