Nie wiem, jak Wy, ale ja lubię jeździć pociągami. A właściwie: lubiłem, dopóki nie musiałem pokonać dystansu 600 kilometrów z Gdańska do Wałbrzycha polskimi kolejami. Choć przeżyłem, to trauma pozostanie na lata – czas podróży koleją liczony w dniach jest jednak ponad moje siły.
Konieczność realizacji bardzo fajnego projektu dla Bezprawnika (którego efekty zobaczycie już wkrótce) spowodowała, że musiałem udać się w jednodniową podróż służbową z Gdańska do Wałbrzycha. To dużo i niedużo zarazem – około 600 kilometrów, w zależności od wybranego środka lokomocji.
Na co dzień sporą część zawodowego życia spędzam w samochodzie, jednak tym razem trzeba było skorzystać ze środków komunikacji publicznej. Padło na kolej, z której do tej pory korzystałem sporadycznie i zawsze prywatnie – co oznaczało większą swobodę przy doborze trasy.
Pociągiem do Wałbrzycha? Dziękuję, postoję
Teraz musiałem się dopasować do rzeczywistości (a nie odwrotnie), co z nomen omen kolei oznaczało, że do Wałbrzycha musiałem dojechać w okolicach godziny ósmej, a wyjechać z powrotem gdzieś po szesnastej. I całe szczęście, że udało mi się – zaplanowane pierwotnie na piątek – spotkanie z niezwykle interesującą osobą przełożyć na poniedziałek. Dlaczego? Otóż, przejechanie tych kilkuset kilometrów kolejami oznacza około 12h jazdy:
Dla porównania: tyle trwa lot z Warszawy do Los Angeles:
Wolno, wolniej, PKP
Kolej w Polsce w 2017 roku to wciąż – mimo miliardów złotych wpompowanych w infrastrukturę – relikt minionego systemu (i nie chodzi tylko o jakość wagonów czy średni wiek składów trakcyjnych). Choć trzeba sobie powiedzieć wprost, że właśnie te miliardy złotych środków europejskich przywróciły stan rzeczy sprzed kilkudziesięciu lat: modernizacja linii Gdynia – Warszawa oraz zakup pociągów typu Pendolino spowodowały, że czas podróży koleją między Gdańskiem a Warszawą udało się skrócić do nawet dwóch i pół godziny, a „zwykłe” pociągi ekspresowe pokonują tę trasę w nieco ponad trzy godziny, zamiast pięciu, jak jeszcze dekadę temu.
Takie czasy podróży są jednak możliwe tylko między wybranymi metropoliami. Wystarczy spróbować wybrać się w podróż trasą nieobjętą takimi ogromnymi inwestycjami, a czas podróży (jak w podanym wyżej przykładzie – z Pomorza na Dolny Śląsk) wzrośnie niemal wykładniczo. Wynika to z wieloletnich, systemowych zaniedbań kolejnych rządów. Dość powiedzieć, że przed 1989 rokiem w Polsce funkcjonowało około 24 tysięcy linii kolejowych. Teraz jest ich mniej niż 20 000.
Nie buduje się nowych linii kolejowych, za wyjątkiem naprawdę krótkich odcinków (jak w Warszawie na lotnisko w Okęciu, czy gdańska linia Pomorskiej Kolei Metropolitalnej – które łącznie liczą około… 50 kilometrów). Kontrastuje to z ogromną, jak na nasze warunki, liczbą nowych dróg szybkiego ruchu, które wybudowano w Polsce po 2004 roku. O ile przejazd samochodem po naszych drogach stał się względnie przyjemny, o tyle transport kolejowy był i jest traktowany po macoszemu.
Czas podróży koleją – jest źle, a wiele lepiej nie będzie. Nie przez brak pieniędzy – przez niekompetencję
Do takiego traktowania zresztą nasi kolejarze się wydatnie przyczyniają. Plany rozwoju kolejnictwa (Krajowy Program Kolejowy) są ambitne, ale mało kto wierzy w możliwość ich realizacji. Dość powiedzieć, że według ekspertów z Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa realizacja przyjętych założeń kilkudziesięciomiliardowych inwestycji… przekracza możliwości realizacyjne polskich firm.
Mówiąc krótko: lepiej nie będzie. Kolejne rządy zaniedbywały transport kolejowy, wiele linii kolejowych o charakterze regionalnym zniknęło bezpowrotnie, stare szyny dawno trafiły na złom, a nowych linii nam nie przybędzie. Szkoda, bo – jako zwykły obywatel – wolałbym dobrze funkcjonującą kolej regionalną niż krajowe megalotnisko za porównywalne pieniądze.