Aż 36,7 proc. małych i średnich przedsiębiorstw obawia się przede wszystkim rosnących kosztów prowadzenia działalności gospodarczej. Pod tym pojęciem znajdziemy kilka różnych pozycji, w tym przede wszystkim koszty energii. Jeśli miałbym wskazać prawdziwego grabarza polskich firm, przed którym nie da się uciec i na którego osłabienie się nie zanosi, to będą nim właśnie one.
Suma wszystkich strachów polskiej firmy: koszty, składka zdrowotna, zatory płatnicze i daniny na rzecz państwa
Czego właściwie boją się dzisiaj polscy przedsiębiorcy? Pytanie to jest o tyle zasadne, że żyjemy w czasach rosnącej niestabilności na świecie. Do tego ledwo co wyszliśmy jako gospodarka z serii różnych kryzysów. Odpowiedź na postawione przed chwilą pytanie uzyskała platforma UCE RESEARCH i wraz z kancelarią ProPrawni. Znajdziemy ją w raporcie „Bieżące obawy i lęki mikrofirm oraz małych przedsiębiorstw w Polsce”. Jak sama nazwa wskazuje, mowa o szczególnie wrażliwych mniejszych firmach, które niekoniecznie dysponują ogromnymi zasobami i poduszką finansową.
36,7 proc. respondentów wskazało na rosnące koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Właściwie nie ma się co dziwić. Z roku na rok rosną koszty energii i innych surowców energetycznych. Błyskawiczny wzrost płacy minimalnej sprawił, że zatrudnianie pracowników robi się coraz droższe.
29,5 proc. badanych wskazało na składkę ZUS. Teoretycznie jest to koszt, którego nie da się uniknąć ani zmniejszyć. 27,2 proc. przedsiębiorców zwraca uwagę na nierzetelnych kontrahentów. Nie da się ukryć, że zatory płatnicze od lat są poważnym problemem polskiej przedsiębiorczości. 20,5 proc. respondentów boi się po prostu utraty płynności finansowej. 18,1 proc. wskazuje na wzrost podatków i innych danin na rzecz państwa. Niestabilność polityczną przedsiębiorcy mają w nosie – tego czynnika boi się zaledwie 1,2 proc. uczestników badania.
Spośród tych wszystkich lęków i obaw niektóre wydają się być nieco na wyrost. Chodzi mi przede wszystkim o składkę zdrowotną, która wcale nie odbiega od tej płaconej przez dosłownie całą resztę społeczeństwa. Owszem, przedsiębiorcy kwotowo płacą więcej, ale to przede wszystkim dlatego, że osiągają wyższe dochody. Mają też jako jedyna grupa społeczna ubezpieczona w ZUS jakąś możliwość mitygowania tego kosztu poprzez zmianę formy opodatkowania.
Jeżeli chodzi o personel, to rząd obiecał mechanizm pozwalający zatrzymać karuzelę wzrostu płacy minimalnej. Do tego wiele firm radzi sobie z optymalizacją kosztów zatrudnienia poprzez automatyzację albo nawet zwolnienia. Politycy zajmują się głównie samym sobą. Zatory płatnicze to rzeczywiście poważny problem. Jest jednak jeden o wiele gorszy, z którym trudno jest sobie poradzić. Chodzi o koszty energii.
Koszty energii przez najbliższe lata będą tylko rosły i nic właściwie nie możemy z tym zrobić
Chyba nikogo nie zdziwi stwierdzenie, że energia elektryczna jest w Polsce droga. Prawdę mówiąc, mamy wyjątkowo drogi prąd, jak na realia Unii Europejskiej. Od dawna we wszystkich możliwych rankingach zajmujemy w tej kategorii jedno z niechlubnych najwyższych miejsc. W 2022 r. zajęliśmy piąte miejsce w zestawieniu Eurostatu. W październikowym zestawieniu, o którym wspominał Business Insider, Polska mogła się „pochwalić” bezsprzecznie najwyższymi cenami energii we Wspólnocie.
Dlaczego w Polsce jest tak źle? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Przez całe dekady nasza klasa polityczna z jednej strony stawiała na węgiel, z drugiej zaś pozorowała prace nad alternatywami. Elektrownie wiatrowe? Skutecznie storpedowane. Fotowoltaika? Rozliczenia prosumentów wciąż wołają o pomstę do nieba? Elektrownia jądrowa? Budujemy ją z przerwami od czasów Polski Ludowej i zbudować nie możemy. Dopiero kilka lat temu rządzący wówczas PiS w panice porzucił węgiel na rzecz OZE i atomu.
Nie sposób nie wspomnieć także o zbójeckich cenach uprawnień do emisji CO2, na które musimy łożyć w dużej mierze także z powodu niespełnionej węglowej miłości polskich polityków. System ETS została tak skonstruowany, żeby było drogo. Ma boleć, im więcej emitujemy, tym bardziej.
Wbrew pozorom brak transformacji energetycznej dotyka nie tylko samego źródła prądu, ale także niedoinwestowanej i przestarzałej sieci przesyłowej. Właśnie dlatego mamy taki problem z fotowoltaiką. Sytuacji nie poprawia oczywiście preferowanie przez ustawodawcę i kolejne rządy interesów państwowych molochów energetycznych nad potrzebami gospodarstw domowych oraz mniejszych polskich firm.
Koszty energii uderzają w przedsiębiorców szczególnie mocno, ponieważ ich nikt przed nimi nie osłania. Gospodarstwa domowe mogą liczyć na różnego rodzaju programy mające tymczasowo osłonić ich przed skutkami drożyzny. Firmy zostały rzucone na głęboką wodę już dawno. Rezultatem takiej polityki jest obserwowane w ostatnich miesiącach spowolnienie gospodarcze oraz ogólne podwyżki cen usług.
Będzie tylko gorzej, bo transformacja energetyczna potrwa jeszcze w Polsce lata. Elektrownie jądrowe długo jeszcze nie powstaną, morskie farmy wiatrowe też dopiero się budują. Zapóźnienie legislacyjne i infrastrukturalne to kolejny problem. W międzyczasie koszty emisji będą tylko droższe. Na horyzoncie majaczy zaś już system ETS2. Czekają nas więc chudsze lata.