Berliński Artemis to podobno największy dom publiczny Europy. Jak cała branża, przybytek bardzo ucierpiał w czasie pandemii. Teraz jednak znów można tam skorzystać z uciech cielesnych. Jednak szefowie lokalu zapewniają, że robią wszystko, by seks był bezpieczny. Na przykład panie mają mieć na sobie zawsze maseczki. No, prawie zawsze.
3,7 tys. metrów kwadratowych powierzchni i 60 stałych prawników – Artemis od dawna uważany jest za największy dom publiczny Europy. Lokal przynosił właścicielom oczywiście niebotyczne zyski, ale wszystko zmieniła pandemia koronawirusa.
W marcu tradycyjny seksbiznes przeszedł załamanie – i przeniósł się niemal w całości do „podziemia”, a najczęściej do internetu. Dom publiczny został więc tymczasowo zamknięty. Zresztą, klientów było w tym czasie tak mało, że trudno było podjąć inną decyzję.
Teraz jednak przybytek został znów otwarty. Jednak oczywiście korzystanie z jego oferty wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze na początku roku.
Największy dom publiczny Europy wraca po „lockdownie”
Florian Gram, dyrektor zarządzający berlińskiego przybytku, powiedział w rozmowie z gazetą „BZ Berlin”, że „robi wszystko, by nikt się podczas wizyty nie zaraził”. Co to oznacza w praktyce?
Liczba klientów została ograniczona, a na wejściu pojawiły się kamery termowizyjne. Przedstawiciele lokalu zapewniają, że każdy gość i pracownik ma mierzoną temperaturę. Jeśli jest wyższa niż 37 stopni, to nie można wejść do środka. Goście też mają zachowywać 1,5-metrowy odstęp od siebie.
Najciekawsze reguły jednak dotyczą, cóż, samego uprawiania seksu z prostytutkami. Otóż te będą musiały mieć zawsze na sobie maseczki. Wyjątek jest jeden. Jak zapewniają szefowie Artemisa, można je będzie zdjąć tylko na czas uprawiania seksu oralnego.
Co jeszcze się zmieniło? Nie działa większość saun czy łaźni, zamknięto nawet samoobsługowy bufet. Zainstalowano natomiast nowoczesny system wentylacji z filtrami HEPA.
Czy to wystarczy, by klienci poczuli się bezpiecznie i wrócili? Dowiemy się zapewne w ciągu najbliższych tygodni. Jednak jakoś trudno uwierzyć, by koronawirusowi udało się zniszczyć najstarszy zawód świata. Czy może precyzyjniej – przenieść najstarszy zawód świata w całości do strefy wirtualnej.