Wydarzenia przełomowe można poznać po tym, że każdy zapytany pamięta, co wtedy robił. Wtedy, kiedy doszło do czegoś z punktu widzenia żyjących bardzo ważnego. Amerykanie pamiętają, gdzie byli i co robili 11.09, ci starsi też i wtedy, kiedy w Dallas zginął JFK, a w Memphis Martin Luther King.
Polacy w naszej najnowszej historii mają trzy takie wydarzenia. Śmierć Jana Pawła II, katastrofa w Smoleńsku i atak Rosji na Ukrainę. Ten drugi atak, już pod własnym sztandarem i bez udawania, że to tajemnicze zielone ludziki.
To dziwne, że pamiętamy co robiliśmy wtedy, kiedy ważył się los naszych sąsiadów
Może to jednak jakiś dowód na istotność konfliktu także dla naszego społeczeństwa?
Wojna trwa już dwa lata i równie dobrze może się zakończyć za dwa tygodnie lub w kolejnym dziesięcioleciu. Zwyczajnie nie wiemy, jakie ruchy odbywają się w politycznych czarnych skrzynkach, przestrzeniach, gdzie podejmowane są decyzje. Wiemy jednak, że konflikt się przedłuża. Ukraina nie upadła w trzy dni. Między 2014 a 2022 rokiem ukraińskie państwo na pewno stężało, trochę też dojrzało.
Rosja jednak nie okazała się aż tak słaba, na jaką wyglądała na początku wojny. Rosjanie zresztą przeważnie na początku swoje konflikty przegrywali. Potrzebują czasu, aby uruchamiać coraz dalsze obszary swojego potencjału. Mimo wszystko, i na szczęście dla nas, mniejszego, niż rysowała ich propaganda. Na którą niestety nabrało się bardzo wielu ludzi, szczególnie na Zachodzie.
Polska nie jest tylko widzem wojny
Nasze działania dyplomatyczne, humanitarne oraz decyzje o przekazywaniu Ukrainie zasobów oraz broni daleko wykraczają poza rolę obserwatora. Polska nie prowadzi wojny, ale jednak jest sojusznikiem Ukrainy. Ukraina nie walczy za nas, walczy o siebie i prawo do decydowania o swojej przyszłości, którą widzi w strukturach świata zachodniego, nie moskiewskiego. Jej zwycięstwo jest jednak w naszym interesie.
Polacy mają jednak wyraźną tendencję do idealizowania rzeczywistości zmagań na arenie międzynarodowej. I trochę rzutujemy naszą wizję Unii Europejskiej na sprawę obrony niepodległości Ukrainy. Inaczej mówiąc, popełniamy te same błędy myśląc o naszych relacjach z Ukrainą co wtedy, kiedy myślimy o relacjach Polski z resztą Unii. Unię widzimy zaś na dwa zasadnicze sposoby. Oba są romantyczne w swoim rdzeniu.
Pierwsza wizja jest koszmarem i wariacją na temat chatki Baby Jagi, gdzie rzekomo oszukani i zwabieni weszliśmy po to, aby stać się daniem głównym dla większych od siebie. To fantazjowanie na temat bycia wieczną ofiarą.
Druga wizja zakłada, że z uwagi na naszą historię, kraje zachodu są nam coś winne i weszliśmy do Unii, bo tam zostaną wyrównane nasze krzywdy. Przy pomocy transferów euro.
Sama Unia zaś, do śmieszności powtarzały to media, kiedy do niej wstępowaliśmy, jest bombonierką, gdzie mogą nas spotkać tylko dobre rzeczy
To z kolei fantazjowanie na temat bycia ofiarą, której coś się należy. Obie te wizje są nieprawdziwe i szkodliwe. Unia jest areną starć interesów i o tyle jest to postęp w stosunku do historii naszego kontynentu, że teraz wysyłamy na nią urzędników, lobbystów, kreatorów przekazu w mediach i polityków. A nie żołnierzy.
Walka trwa i każdy kraj zawiera co jakiś czas pewne sojusze, na pewnym poziomie zresztą przynajmniej powinniśmy dążyć do rywalizacji z innymi, wielkimi organizmami politycznymi, ale nawet jeśli czasami Unia mówi jednym głosem (rzadko tak się dzieje), to jej składowe ze sobą rywalizują, czasem współpracując. Tu nie ma miejsca na romantyzm. Nie jesteśmy winni Unii Europejskiej żadnej wdzięczności. Jesteśmy winni sobie dbanie o nasze interesy. Nie możemy dziwić się krajom Unii, że dbają o swoje.
Podobnie jednak romantyzujemy wojnę, jaką musi toczyć Ukraina
Widzimy ją raz to jako coś na kształt młodszej siostry, jeszcze bardziej pokrzywdzonej przez los od pokiereszowanej Polski. Kiedy indziej, Ukraina to spryciarz, który chce się przejechać na polskim garbie i z którym mamy sprzeczne interesy. Oczywiście, niektóre mamy. Ale najważniejszy, a więc istnienie niepodległej Ukrainy, do nich się nie zalicza.
Na poziomie indywidualnym na pewno wielu Ukraińców będzie nam wdzięcznych za pomoc, jakiej od nas doświadczyli. Polacy udźwignęli wysiłek humanitarny decentralizując problem i tak naprawdę to dlatego nam się udało. To jest jednak wdzięczność człowieka wobec człowieka i z nią też bywa różnie. Bo ludzie są różni i na pewno są przypadki także skrajnej niewdzięczności. Nie mogą być one jednak istotne dla prowadzenia przez nas nieustannej polityki grania na niepodległość Ukrainy. Pamiętajmy przy tym, że te indywidualne wdzięczne lub niewdzięczne zachowania Ukraińców na poziomie państwowym nie mają znaczenia, bo nie są żadną walutą w polityce międzynarodowej. Interes ukraiński polega na przetrwaniu i wygraniu wojny. Nie na byciu wdzięcznym komukolwiek.
Także Polsce, której akurat osłabienie Rosji bardzo się opłaca. I nie mamy się czego wstydzić, tak już po prostu jest. Ukraina dobrze wie, że może być wobec nas asertywna, a my i tak będziemy jej pomagać, bo taki mamy interes. I to my musimy tak modelować nasze międzypaństwowe relacje, aby jednocześnie pomagać, ale też bronić interesu Polski. Tak, niekiedy po prostu głupie wypowiedzi ukraińskich oficjeli męczą i mnie. Zamiast się obrażać, należy tak im przeciwdziałać, aby przy okazji nie tamować ukraińskiego wysiłku wojennego. Bo tamowanie go uderzy w nas samych. Wymyślenie takich metod nie jest prostym zadaniem.
Nie interesuje mnie ukraińska wdzięczność która byłaby miłym dodatkiem, ale poradzę sobie bez niej
Być może po wojnie będzie można pracować nad tym, aby Ukraina uhonorowała nasze wysiłki także na poziomie państwowym, ale taka działalność powinna być elementem budowy naszej soft power, a nie wyrównywaniem rachunków moralnych. Ostatecznie, jesteśmy krajem atrakcyjnym i mamy z Ukraińcami wiele wspólnego. Możemy powojenną przyszłość układać pokojowo i wspólnie i bardzo bym chciał, aby tak było.
Póki co, interesuje mnie to, aby Ukraina wygrała. I ponownie, jakkolwiek mogę zrozumieć cudze uczucia patriotyczne a także chęć do bycia niezależnym od innych, to nie jestem rekonstruktorem Powstania Styczniowego, moje porywy serca nie mają tu znaczenia. Jestem za to to kimś, kto chciałby mieć Rosję jak najdalej od siebie. Ukraina też by chciała, więc nasze interesy są tu zbieżne. I właśnie dlatego warto Ukrainie w drugą rocznicę jej obrony przed otwartą agresją Rosji życzyć zwycięstwa.
A to, że życzę go Ukraińcom nie tylko dlatego, że dla Polski i naszego regionu jest to opłacalne, ale też od serca, nie ma tu żadnego znaczenia.
Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.