Powstaje pierwsza z trzech fregat, które dostanie nasza Marynarka Wojenna. Seria okrętów wyjdzie w ramach programu Miecznik, a pierwszy z nich ma się nazywać ORP Wicher. Ma to swoje uzasadnienie w historii. Ale też niestety w historii mało kreatywnych imion i nazw dla naszego wojennego rynsztunku.
Nie lepiej jest w armii. Przegląd techniki, jakiej na polu walki mają używać nasi żołnierze, przypomina wycieczkę do lasu albo słynną już wyliczankę z “Chłopaki nie płaczą”. Jeśli dodać do naszych obecnych sprzętów także przedwojenne lotnictwo (na czele z Żubrem i Łosiem) to okaże się, że idzie nam nieźle, powoli zmierzamy w kierunku wciągnięcia w kamasze całej naszej fauny.
Marynarka Wojenna jest minimalnie bardziej kreatywna, choć imiona łodzi podwodnych (Orzeł Sokół, Sęp, Bielik, Kondor – niektóre z nich wciąż w służbie) zdradzają prozwierzęce fascynacje i jakąś ukrytą tęsknotę za rodzimym programem posiadania łodzi nie podwodnych, ale latających. Na szczęście, ORP Jerzy Różycki i ORP Henryk Zygalski mają być naszymi przyszłymi okrętami rozpoznania radioelektronicznego i chwali się, że będą nosić imiona polskich matematyków. Akurat taki kierunek nazewnictwa nie był szczególnie eksploatowany.
Ale inny jeszcze mniej
Jeśli Royal Navy mogła mieć takie okręty jak HMS Electra, HMS Ajax czy HMS Achilles, to i nasza Marynarka Wojenna wcale nie musi odwracać się od imion wyjętych z literatury. Mamy na naszej rodzimej półce kogoś, kto nieźle radził sobie z mieczem i polował na potwory.
ORP Geralt z Rivii. Tak powinien nazywać się pierwszy okręt z serii Miecznik. I jasne, wróg, wiadomo kto, przecież na Bałtyku nie będziemy walczyć z Finami, bardziej się boi zdolności bojowych. Ale nie chodzi tylko o to, aby nastraszyć Rosjan. Chodzi o to, aby sprawą obronności zainteresować Polaków. A sprawą obrony Polski świat.
Uniwersum Wiedźmina to nasz jedyny system rozrywkowej franczyzy który udało się skutecznie wyeksportować. Oprócz książek są też gry, zarówno komputerowe jak i te bez prądu, są seriale, cóż, takie sobie, ale są, dookoła tego wyrosło sporo merchu. I jest też promocja. Geralt z Rivii, może wbrew intencji swojego twórcy Andrzeja Sapkowskiego, został Polakiem, ambasadorem naszej kultury i naszą wizytówką. Świetnie pasującą, choć to chyba nie było zamierzone. Geralt z Rivii, jeśli odjąć mu atrybuty średniowiecznego świata fantasy, jest bowiem chandlerowskim Philipem Marlowem, postacią szarą, ale na tle mrocznego świata prawie że białą. Cynikiem, który jest zdziwiony poukrywanymi tu i ówdzie pokładami własnego idealizmu. Przypomina w tym nieco Polaków, smutnych i obrażalskich, ale na ideowej adrenalinie, która czasami buduje nam cały karnawał dobroci, ludzi zdolnych do przekroczenia tych ograniczeń.
Na każdego żołnierza musi pracować iluś cywili i dokładnie tak samo jest z marynarzami. Wojsko kosztuje. Okręty są drogie. Adrenalina szybko się wypala. A wojna psychologiczna, utrzymanie uwagi sojuszników oraz ich zdolności do poświęceń to też element starcia, pokazuje to przykład ukraiński. Trzeba więc stale popularyzować problem naszego bezpieczeństwa. Trzeba szykować się do wojny nie tylko tej na miecze, ale też tej na słowa i komunikaty, które będą uzasadniać wyciąganie mieczy.
NATO musi się nami interesować i to naszym zadaniem jest na przeróżne sposoby przykuwać uwagę decydentów – a ci są zależni od swoich wyborców. Najłatwiej zaś „zapomnieć” o kimś, kto jest bezbarwny i kojarzy się z niczym. Polacy z kolei muszą wiedzieć, za co płacą w podatkach, a wydatki na wojsko muszą być oczywiście racjonalne – a także, na ile to możliwe w warunkach, gdzie jednak muszą być pewne tajemnice, transparentne. Cywile muszą to udźwignąć, ale łatwiej nam będzie, jeśli poczujemy się bardziej swojsko w militarnym otoczeniu. ORP Geralt z Rivii to imię, które może pomóc w pokazaniu, że to jest nasza flota. Polska kultura niejednokrotnie była czymś w rodzaju tarczy dla Polaków. Ale można ją też wyjąć z tej metafory i dać jej prawdziwy pancerz.
I oby nigdy nie był on użyty w boju. Im lepiej szykujemy się na wojnę, im więcej inwestujemy w nasze zdolności, tym jest mniejsza szansa, że naprawdę będziemy sprawdzać, czy zainwestowaliśmy dostatecznie dużo. Drogi sprzęt do ochrony polskich bałtyckich interesów, ale też i naszych sojuszników, wśród których są i kraje naprawdę małe, można jednak wykorzystać też marketingowo. Pokazać, że Polska ma oryginalne pomysły, że lubimy samych siebie i że znany wszystkim fanom fantasy zabijaka z mieczem pilnuje naszych portów.
Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.