Od lat jednym z chętniej odgrzewanych w debacie publicznej tematów jest kwestia zarobków parlamentarzystów. Suweren ma do tego pełne prawo, a zatem trudno się dziwić. Posłowie zarabiają za dużo, tak przynajmniej twierdzi 73% Polaków. Ja natomiast należę do tych zaledwie 6%, które sądzi, że zarabiają za mało
Z sierpniowego sondażu Kantar wynika, że zdaniem 73% Polaków wynagrodzenie posłów oraz senatorów jest za wysokie. Dodatkowo 36% jest zdania, że aktualni parlamentarzyści pracują mniej, niż posłowie poprzednich kadencji. Cóż, dla mnie korelacja tych dwóch kwestii jest bardzo jednoznaczna. Kolokwialnie można ująć to w ten sposób – pracują za mało, bo jest ich za dużo. Jest ich za dużo, zatem zarabiają za mało.
Posłowie zarabiają za mało, ale jest ich o wiele za dużo
Rządzą nami dyletanci. W tej bardzo syntetycznej kwestii jest jednak wiele prawdy. Próżno w ławach sejmowych wypatrywać ekspertów. Jest tam oczywiście spore grono osób wykształconych, posiadających tytuły naukowe czy też mniejszych przedsiębiorców. Jeśli natomiast przyjrzymy się oświadczeniom majątkowym parlamentarzystów trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu z nich w byciu posłem upatruje sposobu na wygodne i lepsze życie. Powinno być jednak zupełnie odwrotnie, a do tych wniosków doszedł już niemalże 2500 lat temu Platon. W swojej wizji ustroju idealnego twierdził, że rządy sprawować powinni ci, którzy kierują się honorem. Brzmi to niezwykle patetycznie, ale to tylko dlatego, że ciężko termin „honor” zestawić z wizerunkiem któregokolwiek posła czy senatora zasiadającego obecnie przy ul. Wiejskiej. Wracając jednak do meritum.
O losach naszego kraju nie decydują specjaliści, eksperci, czy osoby, które osiągnęły duży sukces i zdecydowały się zająć zmienianiem świata na lepsze. Nie. W Polsce do sejmu/senatu startuje się właśnie po to, aby swój los poprawić. To bardzo smutne. Znacznie bowiem łatwiej później takimi parlamentarzystami sterować. Jeśli potencjalna łapówka będzie stanowiła 20-krotność poselskiego uposażenia wówczas można zakładać, że pozbawiony moralności poseł-dorobkiewicz chętnie na nią przystanie. O wiele chętniej niż osoba posiadająca swój własny majątek. Nie od dziś wiadomo, że jednym z największych atutów pieniędzy jest fakt, iż dają niezależność.
Dodatkowo wciąż dziwi mnie, w jakim celu w Polsce jest aż tylu parlamentarzystów. 460 posłów i 100 senatorów. Ponad pół tysiąca – przeważnie, bo sam nie lubię generalizowania – nędznych ekspertów, którzy o wiele częściej przypominają maszynki do głosowania. Niektórzy to nawet takie maszynki, co w ciągu 3 godzin -szczególnie niestabilna, ciasteczkowa maszynka – potrafią się dwa razy inaczej zachować.
Ile zarabiają posłowie?
Wciąż za mało. Mimo ostatnio uchwalonych podwyżek, są to kwoty, które nie będą robiły wrażenia na specjalistach i ekspertach zajmujących wysokie pozycje w sektorze prywatnym. Wydaje się kuriozalne, że rekrutacja na najwyższe stanowiska managerskie w międzynarodowych korporacjach potrafi trwać kilka miesięcy, a kandydaci przechodzą przez kilkuetapowy żmudny proces. Natomiast w przypadku wyboru przyszłych parlamentarzystów wszystko przypomina jedną wielką hucpę. Wiece wyborcze, chleb z solą, tańczenie kujawiaka, drukowanie tysięcy plakatów i składanie pustych deklaracji. Dlaczego od lat wygląda to tak samo? Zmieniają się wyłącznie kaskadowo rosnące kwoty, które z publicznych pieniędzy partie polityczne „przewalają” na swoje kampanie.
W czerwcu 2021 roku Najwyższa Izba Kontroli ustaliła, że przeciętne miesięczne uposażenie poselskie wynosiło – 8016,70 zł. Należy do tej kwoty doliczyć również poselską dietę w wysokości 2505,20 zł. W 2020 roku zgodnie z informacjami podanymi przez Kancelarię Sejmu posłów zawodowych – nie pracujących poza Sejmem oraz nie prowadzących działalności gospodarczej – było 381.
Mimo, że zarobki parlamentarzystów w zestawieniu z medianą czy średnią krajową wydają się być wysokie, to dalej uważam, że są o wiele za niskie. Ciężko bowiem wyobrazić sobie sytuację, gdy specjalista z sektora prywatnego z 20-letnim doświadczeniem zawodowym, wykształceniem i znajomością języków obcych zdecydowałby się na takie uposażenie. Prędzej trafi się taki, który wzgardzi noclegiem w luksemburskim Hiltonie, bo skoro za państwowe, to niech będzie jednak te pięć gwiazdek. Ja osobiście wybieram osiem.
Przyznaję, że wizja życia w państwie rządzonym przez technokratów byłaby naprawdę niezwykła. Tyle tylko, że niestety mało prawdopodobna. Dopóki w dalszym ciągu w trakcie wieców wyborczych będą padały obietnice nie mające prawa się spełnić, a wygłaszający je mitomani nie będą ponosili z tego tytułu najmniejszych nawet konsekwencji dopóty nic się nie zmieni.
Bezsensowny senat
Od lat trwają również dyskusje, czy tak naprawdę Polsce potrzebny jest Senat. Osobiście uważam, że nie. Dwuizbowość parlamentu nie jest bowiem uważana za bezdyskusyjny składnik systemu demokratycznego. Bikameralizm należy do zasad prawa konstytucyjnego, a że instytucja senatu została wpisana do konstytucji z 97′ tak już zostało. Cóż, że Polska nie jest państwem federalnym. Senat został wpisany więc tak ma być. Tym samym, do grona 460 posłów należy doliczyć kolejnych 100 senatorów. W niespełna 40 milionowym państwie, jakim jest Polska w skład izby wyższej wchodzi dokładnie taka sama liczba senatorów co w Stanach Zjednoczonych. Państwie, w którym jest tylko 290 mln ludzi więcej. Nadto, dodać należy w państwie federalnym. Czysty komizm.
Ponadto, w przypadku obu izb krajowi parlamentarzyści wybierani są w drodze wyborów powszechnych. Podczas gdy np. w Kanadzie nominowani są na wniosek premiera (pełnią również swój urząd bezterminowo, a jednym z kryteriów jest cenzus majątkowy). Innym przykładem może być brytyjska Izba Lordów – wówczas cenzusem jest status społeczny. Zatem bardzo często w krajach wysoko rozwiniętych sposób wyłaniania izb wyższych jest znacznie mniej demokratyczny. To istotne, gdyż obostrzenia w postaci cenzusu majątku, wykształcenia, statusu społecznego nadają tym wyborom bardziej elitarnego charakteru. Istnieje zatem szansa, iż w wyborach startowaliby zawodowo spełnieni obywatele, wykształceni oraz posiadający stosowne kwalifikacje do decydowania o losach państwa, nie zaś dorobkowicze, którzy w swoim dotychczasowym życiu nie zetknęli się z takimi terminami jak „etyka”, czy „moralność”.
Izba wyższa izbą ekspertów
Całkiem ciekawą koncepcję senatu przedstawił – nomen omen współtwórca konstytucji z 97′ – Ryszard Kalisz. W swojej książce „Z prawa na lewo” zaproponował, aby izbę wyższą tworzył tzw. senat wirylistów, czyli senatorów, którzy nie zostali wyłonieni w drodze wyborów powszechnych, a z racji sprawowania wcześniej wysokiego urzędu lub stanowiska. Dodatkowo miejsce w ławach izby wyższej mieliby zagwarantowane wszyscy byli prezydenci, premierzy, marszałkowie sejmu oraz senatu, czy też prezesi Trybunału Konstytucyjnego. Izba wyższa byłaby wówczas większym gwarantem praworządności, a także obranej drogi, szczególnie w kwestiach najbardziej istotnych, co w istocie mogłoby uchronić kraj przed fanatykami rwącymi się do władzy…