Niedawna informacja o jednogłośnym poparciu Rady Ministrów dla prezydenckiego projektu zmian w systemie emerytalnym przesądza sprawę – wracamy do obowiązującej do 2013 r. zasady 60/65 lat. Nie będzie natomiast wprowadzenia postulowanej przez związki zawodowe dodatkowej możliwości przejścia na emeryturę po przepracowaniu, niezależnie od wieku, 35-ciu lat przez kobiety oraz 40-stu lat przez mężczyzn.
Prezydencki projekt stanowiący realizację jednego ze sztandarowych haseł z kampanii wyborczej stanął, wydawało się, pod znakiem zapytania po pojawieniu się w ostatnich dniach plotek, iż sprzeciw wobec planowanych zmian wyraziło trzech kluczowych członków rządu – wicepremier oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego, znany z deklarowania liberalnych poglądów gospodarczych Jarosław Gowin, a także szefowie najważniejszych tzw. resortów gospodarczych – wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki oraz minister finansów Paweł Szałamacha.
Reforma systemu emerytalnego 2017 – porażka liberałów?
Według docierających do mediów przecieków, ze strony oponujących polityków padała propozycja kompromisowego rozwiązania – przyjęcia proponowanego przez związki kryterium 35- i 40-letniego stażu pracy jako dodatkowego, obok wieku, warunku odejścia na emeryturę. Taka korekta pozwoliłaby summa summarum na wydłużenie przeciętnego czasu pracy przypadającego na jednego obywatela i umożliwiła spojrzeć z nieco mniejszą obawą na i tak już ponure, średnie i odległe perspektywy budżetowe państwa. Na nic jednak zdały się powyższe sugestie, docierające zwłaszcza z resortu finansów – ostatecznie rząd w całości poparł projekt w kształcie przygotowanym przez ośrodek prezydencki.
Polityka ważniejsza od demografii. Zmiany od przyszłego roku
To nie przypadek, iż wśród domniemanych kontestatorów projektu wskazuje się akurat dwóch członków rządu w największym stopniu odpowiedzialnych za kondycję ekonomiczną państwa oraz Jarosława Gowina, który w czasach członkostwa w Platformie Obywatelskiej należał do najgorętszych orędowników podwyższenia progów emerytalnych. Nie należy kwestionować doniosłości politycznej planowanych zmian, w istocie stanowiących realizację jednej z kluczowych obietnic wyborczych urzędującego Prezydenta oraz spełnienie oczekiwań znacznej części społeczeństwa.
Z ekonomicznego punktu widzenia mamy jednak do czynienia z kolejną decyzją generującą, tym razem w dłuższej perspektywie, poważne zagrożenie dla stabilności finansów publicznych. Nie trzeba przypominać, jak katastrofalne są dla naszego państwa prognozy demograficzne i jaki to może mieć wpływ na budżet państwa. Nie należy też zbytnio liczyć, iż dziurę budżetową szybko załatają owoce programu 500+ – problem wybuchnie znacznie szybciej, niż owoce wejdą na rynek pracy.
Można postawić tezę, że polityka i wewnątrzpartyjne posłuszeństwo po raz kolejny wygrało z budżetową odpowiedzialnością, a także wiernością własnym poglądom. Mnie osobiście ciekawi, czy członkowie rządu przemyśleli swoje posunięcia w dziedzinie gospodarki w kontekście nowych reguł wypłacania wynagrodzeń dla osób sprawujących najwyższe urzędy państwowe, uzależniające wysokość podwyżek od przyrostu PKB.
Wg informacji przekazanych przez rzecznika rządu Rafała Bochenka, zmiana ustawy emerytalnej zostanie uchwalona jeszcze w tym roku, a przewidywana data wejścia w życie zmian to 1 października 2017 r.