Sąd nie dał wiary sprzedawcy, który twierdził, że nie wiedział o wadzie silnika. Stwierdził, że musi zapłacić 30 tysięcy złotych kupującemu z tytułu rękojmi. To byłby bardzo dobry wyrok, gdyby nie fakt, że kupujący sprawdzał samochód na stacji diagnostycznej. Ta nie znalazła prawie żadnych usterek pojazdu.
Przed kieleckim sądem zapadł ważny wyrok, z którym powinni zapoznać się wszyscy przedsiębiorcy handlujący samochodami. Nie od dziś wiadomo, że kupno używanego samochodu w naszym kraju to istna loteria. W zasadzie samemu nie znając się na mechanice, niezwykle ciężko jest tego dokonać. Dlatego osoby zupełnie się na tym nieznające swoje kroki kierują do salonów. Może i płacą więcej, ale przynajmniej nie kupują kota w worku. Nieważne, o jakich wadach i usterkach powiedział sprzedający. Można być niemal pewnym, że samochód, tak czy owak, ma „coś do zrobienia„. Można powiedzieć, że na tym w dużej mierze opiera się handel używanymi samochodami w naszym kraju.
Wyrok kieleckiego sądu uderza w samo serce takich praktyk, chociaż stan faktyczny wcale nie jest taki oczywisty. Oto mężczyzna postanowił sprzedać używanego, 6-letniego Opla Astrę, którego rok wcześniej sprowadził z Niemiec. Za samochód chciał otrzymać 18 900 zł. Szybko znalazł kupca. Z kolei ten z pewnością podszedł do tematu kupna samochodu poważnie. Dlatego jeszcze przed podpisaniem umowy udał się na stację diagnostyczną. Tam znaleziono usterkę czujnika temperatury spalin. Sprzedający ostatecznie obniżył cenę do równych 18 tysięcy złotych i panowie dobili targu.
Wada ukryta samochodu – „nic nie wiedziałem” to za mało
Wkrótce po transakcji nabywca zaczął zgłaszać problemy z samochodem. Ostatecznie samochód całkowicie przestał odpalać. To postawiło kupującego w dość problematycznej sytuacji, ponieważ był taksówkarzem. Samochód oczywiście miał mu służyć do pracy. Szybko zgłosił się z roszczeniem do sprzedawcy o zwrot kosztów naprawy. Ten się nie zgodził, a sprawa trafiła ostatecznie do sądu. W trakcie procesu powołany rzeczoznawca ustalił, że samochód ma uszkodzony silnik. Sąd nie uznał argumentacji sprzedającego, że ten nie wiedział o wadzie. Z tytułu rękojmi sąd zasądził na rzecz kupującego 30 tysięcy złotych. Na kwotę składa się nie tylko zwrot całej zapłaconej ceny, ale także straty związane z brakiem możliwości zarobkowania przez taksówkarza, a także koszty zastępstwa procesowego i koszty sądowe. Co ciekawe, wyrok podtrzymał również Sąd Okręgowy w Kielcach.
Nietrafne są twierdzenia pozwanego, iż zwalnia go z odpowiedzialności zapis umowy, że nabywcy znany jest stan techniczny pojazdu. Niewątpliwie powodowi znany był stan techniczny pojazdu w zakresie, w jakim sprzedawca mu przedstawił. Tymczasem bezspornym jest, iż pozwany nie informował powoda o istnieniu wskazanych powyżej wad. Skoro sam pozwany twierdzi, że o wadach tych nie wiedział, to niemożliwym jest, by o ich istnieniu wiedział powód w chwili zawierania umowy.
To ważny wyrok dla wszystkich tych, którzy zajmują się handlem samochodami. Okazuje się, że nie wystarczy wpisać w umowie formułki „kupujący oświadcza, że zapoznał się ze stanem technicznym pojazdu i nie wnosi do niego zastrzeżeń„, żeby zwolnić się z odpowiedzialności. Cała sprawa nie byłaby jednak tak kontrowersyjna, gdyby nie fakt, że samochód był mimo wszystko sprawdzony przez diagnostyka na stacji kontroli pojazdów. Skoro nawet on nie był w stanie znaleźć usterki silnika, która ujawniła się w zasadzie zaraz po podpisaniu umowy, to szansa, że sprzedający o niej nie wiedział, wydaje mi się całkiem spora.
Niezależnie od tego z tym wyrokiem powinni zapoznać się wszyscy handlarze w naszym kraju. Być może to drobny krok w ucywilizowaniu tego rynku.