Zakaz używania smartfonów w szkołach chroni przede wszystkim archaiczny model edukacji

Edukacja Państwo Dołącz do dyskusji
Zakaz używania smartfonów w szkołach chroni przede wszystkim archaiczny model edukacji

Nie od dziś wiadomo, że najgorszym wrogiem polskiej oświaty jest telefon komórkowy. Od dawna pojawiają się w Polsce pomysły, by skopiować rozwiązania znane w niektórych krajach zachodnich i wprowadzić powszechny zakaz używania smartfonów w szkołach. MEN rozważa wprowadzenie jakiejś formy regulacji, a szkoły niekiedy próbują oddolnych ograniczeń. Problem tkwi w tym, że to droga donikąd.

Telefon komórkowy w kieszeni ucznia stanowi także ważne narzędzie dla jego rodziców

Smartfony stały się praktycznie integralną częścią życia większości z nas. Mały przenośny komputer z dostępem do internetu oraz funkcjami telefonu umożliwia nam w końcu naprawdę wiele rzeczy. Jest jednak jeden aspekt funkcjonowania w społeczeństwie, który z tą zdobyczą techniki nie lubi się szczególnie mocno. Mam na myśli szkołę.

Przyznaję, że dostrzegam problem w uczniach przeglądających sobie internet w trakcie lekcji. Takie zachowanie nie sprzyja przyswajaniu jakiejkolwiek wiedzy. Rozumiem więc zakazy korzystania z takich urządzeń w trakcie godzin lekcyjnych. Co jednak z przerwami? Cały czas trafiają się pedagodzy, którym marzyłby się całkowity zakaz używania smartfonów w szkołach. Wtórują im niekiedy rodzice albo osoby zupełnie z zewnątrz systemu edukacji. Są tacy, którzy przyklasną każdemu dokręceniu „małolatom” śruby tylko dlatego, że za ich szkolnych czasów było gorzej.

Czy jednak takie rozwiązanie ma w ogóle sens i czy byłoby zgodne z prawem? Zakaz używania smartfonów w szkołach wprowadzono już w paru krajach europejskich, na przykład we Francji, Holandii i Portugalii. Następna będzie prawdopodobnie Finlandia, gdzie tamtejsza komisja konstytucyjna opiniująca przygotowywany projekt ustawy, że jest z nim wszystko w porządku. W końcu posiadanie przy sobie telefonu komórkowego nie jest prawem ucznia ani obywatela. Proste, prawda? Wprowadzenie zakazu ma tymczasem na celu poprawę koncentracji uczniów i w rezultacie ich wyniki w nauce.

W polskich realiach prawnych ustanowienie tak daleko idących restrykcji przez ustawodawcę mogłoby być dużo bardziej problematyczne. Na przeszkodzie stoją nie tyle prawa ucznia, ile ochrona praw rodzicielskich. Owszem, Konstytucja RP pozwala na ich ograniczenie w drodze ustawy. Przy czym trzeba pamiętać, że te można ustanawiać jedynie wtedy, gdy są absolutnie konieczne w demokratycznym państwie prawa. Ograniczenia nie mogą przy tym naruszać istoty negowanych w ten sposób praw i wolności.

Jak to się ma do smartfonów? Zakaz używania smartfonów w szkołach nie wydaje się szczególnie problematyczny, dopóki uczeń wciąż może ten telefon przy sobie mieć. Tyle tylko, że jeśli będzie go miał, to może go w każdej chwili użyć. Dlatego preferowaną przez oświatowych radykałów formą ograniczeń wydaje się całkowity zakaz przynoszenia tych urządzeń do szkoły.

Zakaz używania smartfonów w szkołach chroni przede wszystkim archaiczny model edukacji

Nie ma się co oszukiwać: jeżeli uczniowie nie będą mogli mieć przy sobie swoich smartfonów, to nie będą mogli zadzwonić do swoich rodziców. Ci z kolei stracą ważne narzędzie do kontaktu ze swoimi pociechami. Przydaje się ono w różnego rodzaju niespodziewanych sytuacjach. Lekcje mogą skończyć się wcześniej, może dojść do jakiegoś wypadku, albo w ogóle zdarzenia, gdy kontakt jest potrzebny. Do tego telefon może też być świetnym sposobem na ustalenie, gdzie uczeń się znajduje.

Warto przy tym wspomnieć, że fizyczne odebranie uczniowi smartfona przez nauczyciela jest bezprawne. Stanowi w najlepszym wypadku wykroczenie, a w najgorszym przestępstwo przywłaszczenia cudzej rzeczy ruchomej. Kwalifikacja prawna zależy tutaj od wartości danego urządzenia.

Nie da się jednak ukryć, że zakaz używania smartfonów w szkołach nie ma na celu odcięcie uczniów od ich rodziców. To jedynie skutek uboczny. O co więc chodzi? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że radykałom przeszkadza nie tylko osłabiona koncentracja w trakcie zajęć, ale także dostęp do wszelkich cyfrowych narzędzi, z których istnieniem nie radzi sobie szkoła. Zaczynamy od kalkulatora, kończymy na dostępie do modeli AI, które mogą pomóc uczniom odrobić zadania domowe na przerwie tuż przed lekcją.

W dłuższej perspektywie włączenie uczniowskich smartfonów do procesu edukacji wydaje się nieuchronnością. Byłoby też genialnym w swojej prostocie rozwiązaniem pierwotnego problemu. W końcu uczeń wykorzystujący funkcje telefonu do wykonywania zadań na lekcji nie będzie w tym samym czasie za jego pomocą przeglądać portali społecznościowych.

Niestety wymagałoby to czegoś, na co ani szkoła, ani część rodziców, ani tym bardziej rządzący nami politycy nie są gotowi. Taki czarny scenariusz podpowiada zarówno zamieszanie związane z pracami domowymi, jak i smutny los edukacji zdrowotnej. Musielibyśmy wreszcie przemodelować polską szkołę w stopniu dużo głębszym niż w formie kolejnego ideologicznego zwrotu w lekturach szkolnych. Wymagałoby to nie tylko wysiłku, ale także wyrzucenia do kosza dziesiątków lat utrwalonych schematów, wzorców i tradycji. Na ten moment rezygnacja z prób pogarszania sytuacji i tak będzie sporym sukcesem.