Bankructwo Polski wydaje się dziś czymś mało prawdopodobnym. Jeśli jednak wciąż będziemy usilnie kopiować rozwiązania znane z Argentyny i Wenezueli, to tak właśnie się skończy. Populizm, próby budowania socjalnego Eldorado i wyprowadzanie pieniędzy poza budżet to przepis na katastrofę za dwie dekady.
Wyścig na wyborcze obiecanki ma metę w Buenos Aires albo w Caracas
Wydawać by się mogło, że Polska ma dużo szczęścia. Poprzedni kryzys gospodarczy nie uderzył w nas zbyt mocno. Obecny co prawda skończył się galopującą inflacją sięgającą 18,6 proc., ale mogło być dużo gorzej. Poprawa koniunktury na świecie sprawia, że teoretycznie teraz powinniśmy wejść w fazę dezinflacji. Dzięki przedsiębiorczości Polaków i zaciskaniu przez nich zębów w trudnych czasach uniknęliśmy poważniejszych skutków recesji. W tej sytuacji bankructwo Polski wydaje się czymś z jakiejś innej bajki. Problem w tym, że ziarno tej katastrofy zostało już zasiane.
Tak naprawdę Polska od zawsze rozwija się pomimo wysiłków polityków, a nie dzięki ich genialnym pomysłom. Kasta zawodowych „przedstawicieli” narodu w ostatnim czasie głównie dokłada gospodarce ciężarów. Na przykład: gdyby rządzący nie przejedli okresu dobrej koniunktury na budowę socjalnego Eldorado, to mieliby do dyspozycji dużo większe środki do łagodzenia skutków inflacji.
Gdyby nie postanowili zbudować własną wersji rodem z Cyberpunka, to może Orlen i należące do niego spółki energetyczne nie łupiłyby Polaków na paliwie i gazie. Wtedy państwo nie musiałoby gasić pożaru. Wreszcie: gdyby nie ośli upór Zjednoczonej Prawicy w sprawie sądownictwa, to już dawno Polska otrzymałaby unijne pieniądze z KPO. Dodajmy do tego wyprowadzenie ogromnej części wydatków państwa poza podlegający kontroli parlamentu budżet. Nie wspominając nawet o zwyczajnym przejadaniu pieniędzy obywateli przez rozmaitych partyjnych aparatczyków.
Myliłby się jednak ten, kto uważa, że tylko politycy partii rządzącej są w tej opowieści „tymi złymi”. Platforma Obywatelska już od dłuższego czasu ściga się z PiS na populizm. Największa partia opozycyjna nie tylko zarzeka się, że „polskiego państwa dobrobytu” nie tknie, ale jeszcze dodatkowo go rozbuduje. Najnowszą gruszką na wierzbie są kredyty hipoteczne 0%.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież oficjalne zadłużenie naszego kraju nie jest przecież takie duże, jak na europejskie standardy. Bankructwo Polski to odległa perspektywa, skoro bardziej zadłużone kraje jakoś nie bankrutują. Problem tkwi jednak w populizmie.
Bankructwo Polski staje się coraz bardziej realne z każdym kolejnym populistycznym rządem
Zawsze znajdzie się jakiś polityk gotowy obiecać wyborcom dosłownie cokolwiek, byle tylko zdobyć wymarzone stanowisko. Prawo i Sprawiedliwość jest jednak pierwszą partią, która rzeczywiście zaczęła spełniać swoje obietnice. Mamy 500 Plus, trzynaste i czternaste emerytury, całe mnóstwo innych programów socjalnych. Równocześnie rządzący obniżyli podatek dochodowy dla większości obywateli, nawet uwzględniając dodatkowe 9 proc. niepodlegającej odliczeniu składki zdrowotnej. Ktoś bardzo złośliwy powiedziałby, że nawet hasło „wystarczy nie kraść” wydaje się całkowicie opcjonalne.
Jak już wspomniałem, opozycja wcale nie kwapi się do naruszania socjalnych zdobyczy rządów PiS. Zwyczajnie boi się, że w ten sposób zniechęcą do siebie wyborców i tym samym zapewnią partii Jarosława Kaczyńskiego trzecią kadencję. Trzeba przyznać, że obawy te są o tyle uzasadnione, że niegdysiejsza koalicja PO-PSL ma złe doświadczenia ze zdroworozsądkowymi posunięciami.
Podniesienie wieku emerytalnego do 67 roku życia do dzisiaj odbija się im czkawką. Transformacja ustrojowa z początku lat dziewięćdziesiątych sprawiła zaś, że Leszek Balcerowicz do dzisiaj odgrywa rolę złego wilka, w bajkach, którymi straszy się elektorat socjalny.
Skoro zaś socjalne Eldorado będzie trwać, to Polska w dalszym ciągu będzie musiała na nie łożyć. Naturalne procesy demograficzne sprawiają zaś, że coraz mniejsza liczba osób w wieku produkcyjnym będzie się na nie składać. Podnieść podatki? Samobójstwo polityczne. Choćby zreformować i urealnić „zdobycze socjalne”? Skończy się jak we Francji zbuntowanej przeciwko reformom Emmanuela Macrona.
Nie da się przy tym ukryć, że w epoce dyskursu politycznego polegającego na wykrzykiwaniu nośnych hasełek na Twitterze nie ma już miejsca na mężów stanu gotowych podejmować decyzje trudne.
Prędzej czy później będziemy musieli zapłacić rachunek za socjalne Eldorado, na które nas nie stać
Nakręcająca się spirala rozdawnictwa jest trudna do zatrzymania. Co jednak nas czeka, jeśli tego w którymś momencie nie zrobimy? Historia podaje aż nadto przykładów. Argentynę, niegdyś jeden z najbogatszych państw świata, rządy peronistów zamieniły w cyklicznego bankruta. Wenezuela śpi na ropie, ale „rewolucja boliwariańska” przyniosła temu kraju hiperinflację, biedę i dyktaturę. Populizm, inflacja, autorytaryzm i erozja instytucji państwa kroczą zresztą zwykle razem. Przekonać się o tym mogli teraz Turcy i Węgrzy.
Wystarczą zresztą niesprzyjające okoliczności w światowej gospodarce, by dekady niewłaściwych decyzji wypaliły w twarz nawet państwom względnie demokratycznym. Wystarczy sobie przypomnieć kryzysowe perypetie Grecji. Nawet największe gospodarki świata nie są wolne od ryzyka ponoszenia konsekwencji posunięć swoich przywódców. Chiny płacą od jakiegoś czasu koszt za oparcie dużej części swojej gospodarki o pompowanie bańki na rynku nieruchomości. Nie pomagały z pewnością drakońskie restrykcje covidowe, których tamtejsze władze do niedawna uparcie się trzymały. Rosjanie najwyraźniej zmarnowali lata surowcowego prosperity na pompowanie ego swojego prezydenta podbojami.
Biorąc pod uwagę to, jak wiele czynników może pójść nie tak, bankructwo Polski w perspektywie paru dekad przestaje być możliwością czysto hipotetyczną. Zwłaszcza że czekają nas cały czas bardzo kosztowne wyzwania. Zbrojenia zaordynowane przez obecny rząd to właściwie konieczność tak długo, jak graniczymy z Rosją. Transformacja energetyczna to nie tylko budowa kilku elektrowni jądrowych, ale także odkładana na święte nigdy modernizacja sieci przesyłowej, która już teraz słabo radzi sobie z obsługą OZE.
Jedno jest pewne: jeśli dopuścimy jako społeczeństwo do momentu, w którym populistycznie nastawiona klasa polityczna sprawi nam bankructwo Polski, to my będziemy cały ten bałagan spłacać. Czekałaby nas zapewne powtórka z czasów transformacji ustrojowej. Rządy zawsze będą w stanie wyżywić się naszym kosztem.
Artykuł stanowi część cyklu „Wolność Gospodarcza„, prowadzonego na łamach Bezprawnika w ramach projektu komercyjnego realizowanego z Fundacją Wolności Gospodarczej. To założona w 2021 roku fundacja, której filarami jest liberalizm gospodarczy, nowoczesna edukacja, członkostwo Polski w Unii Europejskiej i państwo prawa. Więcej o działalności i bieżących wydarzeniach możecie przeczytać na łamach tej strony internetowej.