Kup mieszkanie, latem wynajmuj turystom, a poza sezonem bezproblemowym studentom. Dzięki temu nie dość, że kredyt sam się spłaci, to w kieszeni zostanie całkiem przyjemna nadwyżka. Wszystko szło zgodnie z planem, ale od jakiegoś czasu w niektórych miastach najem jest coraz mniej opłacalny, bo wysokość czynszu przekracza wysokość raty kredytu.
Od wielu lat na rynku nieruchomości obserwujemy iście szalony wzrost cen. Z każdym kwartałem za metr kwadratowy własnego mieszkania trzeba płacić więcej. Wzrost cen mieszkań przekłada się oczywiście także na wzrost kosztów ich wynajmowania. Właściciele chcą sobie w ten sposób przynajmniej częściowo sfinansować wydatki związane z kredytem. Rosnące słupki zadziwiają za każdym razem, a mimo tego mieszkania wciąż wyprzedają się na pniu. Sprzedającym nie pozostaje zatem nic innego, jak ciągle podnosić ceny. Skoro ciągle znajdują się chętni, to głupio nie skorzystać z okazji, żeby na sprzedaży mieszkania zarobić więcej.
W oczywisty sposób przekłada to się na rynek wynajmu mieszkań. Kupno mieszkania pod wynajem w ostatnich latach stało się niezwykle modnym sposobem na ulokowanie kapitału. Doszło do tego, że w niektórych miastach ceny mieszkań na wynajem zwariowały. Średnie ceny wynajmu mieszkania w największych miastach niebezpiecznie zbliżają się do granicy opłacalności. Dynamika wzrostów różni się w zależności od miasta. Największe można obserwować oczywiście w stolicy i Trójmieście. Natomiast Kraków często podawany jest jako przykład spokojnego wzrostu cen. Niemniej jednak tendencja jest jedna. Cena kupna mieszkań w stolicy to już średnio 10 tysięcy złotych za metr kwadratowy.
Ceny wynajmu mieszkań dorównują racie kredytu
Dzisiejsza Gazeta Wyborcza informuje, że w niektórych miastach ceny wynajmu mieszkań nie wystarczają na pokrycie raty kredytu. Właściciele takich mieszkań mają spory problem ze znalezieniem lokatorów, co wymusza na nich obniżanie ceny. Stawki delikatnie spadły w Warszawie, Szczecinie, Rzeszowie, Krakowie i Poznaniu. Z drugiej strony Gdańsk i Łódź wciąż znajdują się na fali wznoszącej ze wzrostem o około 5%.
W tym wypadku mechanizm jest całkiem prosty. Gdy ceny wynajmu zbliżają się do wysokości miesięcznej raty kredytu, coraz trudniej jest odwlekać decyzję o kupnie własnego mieszkania. W takim wypadku całkiem rozsądne i racjonalne wydaje się kupno mieszkania. W końcu skoro trzeba płacić tyle samo, a czasem nawet więcej za wynajem, to lepiej, żeby te pieniądze szły na poczet własnego mieszkania. Ostatecznie zainteresowanie wynajmem spada, a właściciele muszą obniżać ceny, żeby minimalizować straty, które generuje puste mieszkanie.
Czy to początek trendu spadkowego cen mieszkań? Wątpię. Bardziej obstawiam jednostkowe przypadki osób, które przeinwestowały, albo źle zaplanowały wynajmowanie takiego mieszkania. Same spadki nie są również na tyle spektakularne, żeby można było mówić o początku kryzysu. Ten przepowiadany jest za każdym razem, kiedy powraca temat cen nieruchomość, a jak na złość, wcale nie chce przyjść. Mało tego ceny wciąż rosną, a mieszkania wyprzedają się na pniu. Nieważne nawet czy chodzi o rynek pierwotny, czy wtórny. Problemem jest także brak zdolności kredytowej aż 70% polskich rodzin.