Limit osób na spotkaniach towarzyskich będzie już od najbliższej soboty wynosił pięć osób. To ważne, bo duże media nie wiedzieć czemu informują o tym ograniczeniu tak, jakby dotyczyło tylko świąt Bożego Narodzenia. A to nieprawda, bo swego rodzaju „towarzyski lockdown” czeka nas przez cały grudzień. Mówi o nim jeden przepis, który jednak zostawia dużo przestrzeni do interpretacji.
Limit osób na spotkaniach
Zacznijmy od pozytywu – rząd naprawdę zaskoczył mnie na plus informując z aż tygodniowym wyprzedzeniem o planowanych nowych obostrzeniach. Oczywiście powinien to być standard od samego początku pandemii, ale i tak dobrze że wyciągane są wnioski z często kardynalnych błędów. Kolejna miła niespodzianka to udostępniony niemal tuż po konferencji projekt nowelizacji rozporządzenia o stanie epidemii. Dzięki temu możemy zobaczyć za pomocą jakiego przepisu uregulowany będzie „towarzyski lockdown”. I tu przyjemne zaskoczenia się kończą, bo jest to zapis niestety nieprecyzyjny.
W punkcie 11 paragrafu 26 projekt rozporządzenia ustanawia się generalny zakaz organizowania imprez, spotkań i zebrań. Wprowadzone są jednak dwa wyłączenia. Pierwsze nie budzi większych wątpliwości – chodzi o dopuszczenie spotkań lub zebrań służbowych i zawodowych. Z drugim jest już gorzej bo dotyczy sfery czysto towarzyskiej. Wyłączenie dotyczy zatem:
Imprez i spotkań do 5 osób, które odbywają się w lokalu lub budynku wskazanym jako adres miejsca zamieszkania lub pobytu osoby, która organizuje imprezę lub spotkanie; limit osób nie dotyczy osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących.
Teoretycznie więc limit osób na spotkaniach wynosi 5 osób. Ale ostatnia część przepisu sprawia, że sprawa trochę się komplikuje.
Kiedy z pięciu osób można zrobić 20
Do tej pory zasady były następujące: zgromadzenia na świeżym powietrzu do 5 osób (doskonale wiemy jak martwy jest to przepis, choćby z uwagi na manifestacje aborcyjne), a spotkania organizowane w domach do 20 osób. Tak, to był jakiś totalny absurd. Na zewnątrz teoretycznie nie może spotkać się 6 osób w obowiązkowych maseczkach, ale już u cioci na imieninach bez problemu przez całą noc dokazywać może kilkunastu wujków. Dlatego teraz rząd postanowił naprawić ten błąd. To słuszna decyzja, choć piszę o tym z bólem serca, jako osoba bardzo towarzyska.
Jednak proponowany przepis zostawia pole do organizowania wydarzeń większych niż pięcioosobowe. A chodzi o to, że limit nie dotyczy osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących. Teoretycznie można zatem wyobrazić sobie sytuację, w której w jednym miejscu spotyka się pięć rodzin – bo w przypadku każdej nie jest stosowany limit osób. To oczywiście tylko nasza redakcyjna interpretacja, bo być może rządowi chodzi o to, by na przykład dopuścić w takim wypadku tylko spotkania ograniczone do przedstawicieli dwóch różnych gospodarstw domowych. Jeśli jednak tak jest, to ten przepis musi być doprecyzowany.
Oczywiście nie chodzi o to, by wykorzystując prawne kruczki próbować organizować urodziny, imieniny czy zwykłe domówki w czasie obowiązywania obostrzeń. Wszyscy wiemy jaka jest sytuacja – liczba zgonów z powodu koronawirusa nadal jest ogromna i musimy zrobić co się da, by rozwój pandemii zatrzymać. Na pewno bez imprez w grudniu każdy sobie poradzi. Dobrze jednak, by i przepis, i rządowe wytyczne, zostały tak doprecyzowane, by ograniczyć wrodzone skłonności Polaków do kombinowania. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – policja nie ma czasu by chodzić po mieszkaniach i liczyć uczestników spotkań. W wypadku tego przepisu jest to głównie zalecenie dla naszego zdrowego rozsądku. I właśnie tak powinniśmy je interpretować.