Podstawa prawna obostrzeń wprowadzonych na Sylwestra jest tak wątpliwa, że przyznał to nawet premier Mateusz Morawiecki. Tymczasem posłanka PiS Iwona Arent jest zdziwiona, że ktokolwiek w ogóle zadaje o nią pytania. To właśnie taka postawa raz za razem pcha rządzących w kłopoty z praworządnością.
Nawet premier Mateusz Morawiecki przyznaje, że podstawa prawna obostrzeń w Sylwestra jest dość wątpliwa
Rządzący postanowili wprowadzić zakaz przemieszczania się w Sylwestra. Chcieli w ten sposób uprzedzić spodziewany lawinowy wzrost zachorowań na covid-19 wywołany świątecznym socjalizowaniem się Polaków, oraz zwyczajowym sylwestrowym szaleństwem. Pomysł był dobry, gorzej z wykonaniem.
Podstawa prawna obostrzeń w tym przypadku jest bardzo wątpliwa. Zakaz przemieszczania się godzi wprost w konstytucyjną wolność wyrażoną w art. 52 ustawy zasadniczej. Teoretycznie można takową ograniczyć – jednak wyłącznie za pomocą ustawy, w jednym z wymienionych w Konstytucji celów. Co więcej: ograniczenie nie może godzić w istotę tej wolności. Problem w tym, że Rada Ministrów uznała, że wystarczy znowu wydać rozporządzenie.
Jednym z pierwszych krytyków takiego rozwiązania był Rzecznik Praw Obywatelskich. Co jednak ciekawe, także w kręgach rządowych pojawiły się głosy, że zarządzanie kryzysem za pomocą rozporządzeń idzie tu troszeczkę za daleko. Nawet sam premier Mateusz Morawiecki przyznał, że rzeczywiście obostrzenia mogą być z tego powodu kwestionowane. Głupia sprawa, bo na naprawę błędu nie ma już czasu – pozostało znowu apelować do rodaków o rozsądek.
Policja wybrnęła z niezręcznej sytuacji stwierdzając, ustami inspektora Mariusza Ciarki. Rzecznik Komendanta Głównego Policji stwierdził, że funkcjonariusze są od pilnowania przestrzegania przepisów a nie od ich interpretacji. Dlatego policja będzie bez żadnej taryfy ulgowej kontrolować… osoby spożywające alkohol w miejscach publicznych.
Posłanka Iwona Arent ma rację, gdy mówi, że życie Polaków jest ważniejsze niż podstawa prawna obostrzeń
Są jednak osoby podchodzące do sprawy dużo mniej pragmatycznie. Przykładem może być posłanka PiS Iwona Arent. W wywiadzie dla Polsat News stwierdziła między innymi: „My będziemy teraz rozmyślać o podstawach prawnych, kiedy ludzie umierają? My musimy dostosowywać się do tego, co dzisiaj rząd wprowadza, bo to jest jedyna szansa i nadzieja, bo nie wiemy, kiedy zaszczepimy całą naszą populację i kiedy pozbędziemy się tego koronawirusa z Polski„.
Iwona Arent ma całkowitą słuszność, co do istoty sprawy. Rzeczywiście, podstawa prawna obostrzeń nie jest w tym przypadku najważniejsza. Jej wysoce prawdopodobna wadliwość nie powinna przesłaniać nam celu ich wprowadzenia. Rząd nie zdecydował się na ich wprowadzenie by zrobić nam wszystkim na złość, lecz po to, by chronić zdrowie i życie Polaków. Uznano takie posunięcie za konieczne dlatego właśnie, że apele o odpowiedzialność są niezbyt skuteczne. Do tego ledwo wygrzebujemy się z jesiennej fali koronawirusa a epidemiolodzy już spodziewają się następnej.
A jednak diabeł tkwi w szczegółach. Gdy zastanawiamy się na przykład jak wyglądają rządy prawa w Polsce, podstawa prawna obostrzeń zaczyna mieć bardzo istotne znaczenie. Jeżeliby państwo chciało egzekwować z całą mocą restrykcje, które są bezprawne, to nie trzeba być radykalnym brukselskim lewakiem, by dostrzec, że coś tu nie gra.
Teoretycznie mandaty wystawione w oparciu o felerne rozporządzenie mogłyby zostać zakwestionowane przed sądami. Zapewne większość składów orzekających przyjmie jednak sposób rozumowania Rzecznika Praw Obywatelskich. Niektórzy sędziowie mogą uznać, że ustawa o stanie epidemii nadaje Radzie Ministrów prawo do wydania takiego a nie innego rozporządzenia, więc wszystko gra.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że to nie pierwsza próba regulowania rozporządzeniami materii, która powinna znaleźć się wprost w ustawie.
Rządzący mają całą paletę w pełni zgodnych z prawem środków, z których mogliby skorzystać w tej sytuacji
Tymczasem, zgodnie z art. 2 Konstytucji, „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej„. Właśnie z tego przepisu wynika konieczność, by podstawa prawna obostrzeń była bez zarzutu.
To nie tak, że rządzący nie potrafią przepchnąć przez parlament ustawy. Owszem, od ostatnich wyborów parlamentarnych jest to proces dużo wolniejszy. Senat jest w stanie skutecznie przetrzymywać każdą ustawę nawet przez 30 dni. W tym wypadku jednak opozycja nie powinna, przynajmniej w całości, stać okoniem względem dobrze przygotowanych i słusznych rozwiązań mających ratować zdrowie i życie Polaków.
Problem oczywiście w tym, że najpierw trzeba by takie rozwiązania faktycznie dobrze przygotować. Z tym również w przeszłości bywały problemy. Co gorsza, sylwestrowa kwarantanna nie spotkała się raczej z ciepłym przyjęciem ze strony społeczeństwa. W takim razie rządzący mogliby ogłosić stan klęski żywiołowej.
Trzeba pamiętać, że stan epidemii nie jest jednym z konstytucyjnych stanów nadzwyczajnych, które istnieją właśnie po to, by w trakcie poważniejszych kryzysów móc podejmować działania niekoniecznie mieszczące się w ramach konstytucyjnych praw i wolności.
Rządzący wzbraniają się przed sięgnięciem po ten środek, woląc pozakonstytucyjny stan zwyczajny. Jeżeli tak wzbraniają się przed koniecznością wypłaty odszkodowań w oparciu o jedną z ustaw, to mogą wcześniej tą ustawę zmienić albo zupełnie ją derogować. Jeśli zaś chodzi o drastyczność stanów nadzwyczajnych – wprowadzili przecież zakaz przemieszczania z czymś w rodzaju godziny policyjnej.
Zjednoczona Prawica od lat lekceważy, nagina i ignoruje wszystkie normy prawne, które z jakiegoś powodu są dla niej akurat niewygodne
Nasz rząd ma w dyspozycji zgodne z prawem środki pozwalające na radzenie sobie z tego typu sytuacjami. Jedne są dość drastyczne, inne mieszczą się w granicach parlamentarnej codzienności. A jednak wolą działać na odwal się, ignorując przewidziane prawem formy. To właśnie ten sposób myślenia, który uzewnętrzniła posłanka Iwona Arent, wprowadza partię rządzącą raz za razem w kłopoty.
Gdyby większość swoich kontrowersyjnych posunięć ostatnich pięciu lat przeprowadzali całkowicie zgodnie z literą prawa, bez naginania przepisów i kombinowania co rusz, to osiągnęliby praktycznie to samo. Być może trochę wolniej, być może miejscami nawet szybciej. Nie musieliby w końcu co chwila poprawiać ustawy o Sądzie Najwyższym.
Sylwestrowa kwarantanna to nawet nie jest zła rzecz. Najprawdopodobniej rządzący mają rację decydując się na dodatkowe restrykcje zamiast stopniowego ich łagodzenia. Z pewnością w tym przypadku rzeczywiście chcą dobra współobywateli. Przerabiali zresztą podobne sytuacje już kilka razy w ciągu tej pandemii. Dlaczego więc podstawa prawna obostrzeń, po raz kolejny, okazuje się niewiele warta?
Niestety, pierwszy człon nazwy „Prawo i Sprawiedliwość” ma dzisiaj wydźwięk mocno ironiczny. Nie oszukujmy się – Zjednoczonej Prawicy daleko do postaw legalistycznych. Przedstawiciele tego stronnictwa od lat lekceważą, naginają i ignorują wszelkie możliwe formy prawne. A jednak za każdym razem słychać oburzenie na prawej stronie sceny politycznej, gdy ktoś – w kraju czy zagranicą – śmie wspomnieć coś o problemach Polski z praworządnością.