Rosja resztkami sił znowu bruździ – tym razem w Afryce. Być może dojdzie do wielkiej wojny Nigerii z Nigrem

Zagranica Dołącz do dyskusji
Rosja resztkami sił znowu bruździ – tym razem w Afryce. Być może dojdzie do wielkiej wojny Nigerii z Nigrem

Właśnie upływa ultimatum postawionego wojskowej juncie, która przejęła 27 lipca władzę w Nigrze. Nic nie wskazuje na to, by puczyści zamierzali uwolnić uwięzionego prezydenta Mohameda Bazouma. Tym samym ryzykują nawet interwencję zbrojną sąsiednich państw, w tym regionalnej potęgi w postaci Nigerii. Czemu mielibyśmy przejmować się kolejnym konfliktem w Afryce? Wojna o Niger to ta sama wojna co w Ukrainie.

W niedzielę upływa termin ultimatum postawionego juncie wojskowej, która obaliła legalny rząd w Nigrze

Ktoś dostatecznie złośliwy mógłby stwierdzić, że rok bez jakiegoś wojskowego zamachu stanu w Afryce to rok stracony. Tym razem w nocy z 26 na 27 lipca junta wojskowa obaliła i uwięziła demokratycznie wybranego prezydenta Nigru, Mohameda Bazouma. To już siódme tego typu wydarzenie od 2020 r. Na przywódcę junty wybrano generała Abdourahamane Tchianiego, dowódcę straży prezydenckiej, który pełnił tę funkcję od 12 lat.

Puczyści zarzucają prezydentowi Bazoumie bardzo ogólnie złe sprawowanie rządów i „pogorszenie się sytuacji bezpieczeństwa”. Rzeczywiście: mamy do czynienia z jednym z najbiedniejszych państw świata, które dodatkowo boryka się z problemem islamistów z Boko Haram. Warto jednak wspomnieć, że obalony prezydent był jednym z nielicznych sojuszników państw zachodnich w regionie.

Jakby tego było mało, pucz spotkał się z dość stanowczą reakcją państw Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej, w skrócie: ECOWAS. Organizacja 30 lipca wystosowała wobec junty ultimatum: mają tydzień na uwolnienie Bazoumy. W przeciwnym wypadku ryzykują sankcje, albo nawet interwencję wojskową.

Na moment upłynięcia ultimatum nie czeka najpotężniejsze państwo regionu, czyli Nigeria. Prezydent tego państwa Bola Tinubu najpierw polecił odcięcie Nigru od dostarczanej przez Nigerię elektryczności. Później polecił swojemu rządowi przygotowywanie się na różne scenariusze, w tym także na zbrojne odsunięcie puczystów od władzy. Czy to oznacza, że szykuje się wojna o Niger? Prawdę mówiąc, mamy do czynienia z elementem większej całości. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że mamy do czynienia z tą samą wojną, co ta toczona za naszą wschodnią granicą.

Na papierze wojna o Niger byłaby konfliktem bardzo jednostronnym

Porównanie potencjałów wojskowych obydwu stron konfliktu sugeruje miażdżącą wręcz przewagę Nigerii i pozostałych państw ECOWAS. Trudno, żeby było inaczej. Niger liczy sobie ok. 25 milionów mieszkańców. Tymczasem sama Nigeria to już aż 213 milionów obywateli. Dla porównania: populacja Rosji wynosi raptem ok. 143 miliona osób, pod warunkiem, że wierzymy w rosyjskie oficjalne statystyki. Dodajmy do tego jeszcze większą dysproporcję w potencjale gospodarczym czy sam fakt uzależnienia od Nigerii w kwestii elektryczności.

Na papierze wojna o Niger byłaby rozstrzygnięta jeszcze zanim się rozpocznie. Czy to oznacza, że puczyści są w samobójczych nastrojach? Niekoniecznie. Oczywiście nie po to wojskowi obalają cywilne rządy, by rezygnować z władzy i dostępu do fruktów, jakie im ona zapewnia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że po prostu liczą, że ECOWAS blefuje. W najlepszym wypadku, że konflikt zbrojny przeciągnie się na tyle, że ich zagranicznym przeciwnikom interweniowanie po prostu się znudzi. Wojna kosztuje, a my cały czas mówimy o jednym z biedniejszych regionów na naszej planecie.

Problem w tym, że ewentualny konflikt wcale nie ogranicza się tylko do Nigru, Nigerii i krajów ECOWAS. Puczyści także mają swoich zagranicznych sojuszników. Należy także uwzględnić interesy państw zachodnich, które na razie zajęte są głównie ewakuacją swoich obywateli z Nigru. W przypadku niektórych z nich mówimy o kwestiach wręcz strategicznych.

Francja cały czas pozostaje bardzo aktywna w swoich niegdysiejszych afrykańskich koloniach

Jeżeli w regionie Sahelu i pozostałych państw zachodniej Afryki miałbym wskazać jeden element stały, to będzie nim niechęć do Francuzów i szeroko rozumianego zachodu. Powód jest bardzo prosty: praktycznie każde państwo w tej części świata było kiedyś francuską kolonią. Jak zachowywali się europejscy kolonizatorzy, chyba wszyscy wiemy. Marnym pocieszeniem dla mieszkańców poszczególnych współczesnych krajów jest to, że przynajmniej nie podbili ich Belgowie. Przemoc i brutalna eksploatacja były na porządku dziennym.

Nie oznacza to jednak, że Paryż nie ma w regionie swoich interesów. Wręcz przeciwnie: Niger jest drugim co do wielkości dostawcą uranu do państw Unii Europejskiej. Odpowiada za nawet 1/4 dostaw, głównie do Francji. Agencja Euroatom przekonuje, że odcięcie dostaw z Nigru nie zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Wspólnoty. Mamy w końcu innych dostawców, takich jak Stany Zjednoczone, Kanada i Kazachstan.

Problem w tym, że nigerski atom był dla Francji wyjątkowo tani. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że relacje gospodarcze Francja-Niger nie tylko były bardzo dalekie od partnerskich, ale wręcz zakrawały na postkolonialną eksploatację. Wydobywanie uranu dla Francuzów ma zresztą całkiem sporo innych negatywnych konsekwencji jak na przykład szkody środowiskowe czy zatrucie radiacyjne odpadami popromiennymi składowanymi na kopalnianych hałdach.

Nikogo chyba nie zdziwi, że ważnym elementem puczu była jego antyfrancuskość. Zwolennicy junty demonstracyjnie palili francuskie flagi i zaatakowali francuską ambasadę. Jednym z haseł zamachu stanu było oczywiście to, by Francja przestała się wtrącać w sprawy Nigru. Mowa między innymi o obecności francuskich żołnierzy na terenie tego państwa. Przebywają tam w ramach operacji wymierzonej przeciwko dżihadystom.

Niger to kolejne państwo, w którym doszło do puczu i wyrzucenia zachodnich żołnierzy

Niger nie jest pierwszym państwem regionu, który zaraz po udanym zamachu stanu postanowił pozbyć się francuskich żołnierzy walczących z Boko Haram. Być może część naszych czytelników kojarzy pewną scenę z filmu „Black Panther: Wakanda Forever” (polski tytuł: „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”). Bohaterowie z tytułowej Wakandy pojmali „francuskich najemników” działających w Mali, którzy mieli przejmować tamtejsze zasoby przy aprobacie Paryża.

Pastwienie się nad sposobem prezentacji realiów politycznych i gospodarczych w tej produkcji to materiał na zupełnie osobny felieton. W tym momencie warto jednak wspomnieć o tym, że Francuzi rzeczywiście w Mali byli. Mowa jednak nie o najemnikach, lecz o regularnym wojsku. Żołnierze stacjonowali tam na prośbę poprzedniego malijskiego rządu, w ramach międzynarodowej Operacji Barkhane. Trwała ona od sierpnia 2014 r. do listopada 2022 r. Nie był to pierwszy konflikt w Mali, w którym Francja aktywnie uczestniczyła.

Jak się łatwo domyślić, ta jedna scena skończyła się twitterowym protestem francuskiego ministra obrony. Teraz jednak Mali aktywnie staje po stronie junty w Nigrze, grożąc razem z Burkiną Faso, że przyjdzie puczystom z pomocą, jeśli ECOWAS rzeczywiście zainterweniuje. Burkina Faso to kolejny kraj, w którym wojskowi obalili demokratycznie wybrane władze. Jest jeszcze jedna kwestia, która łączy te dwa państwa: Wagnerowcy.

Zamach stanu w Nigrze to kolejny scenariusz prawdopodobnie pisany cyrylicą

Nie da się ukryć, że antyzachodni resentyment to idealna pożywka dla wszelkiej maści złowrogich dyktatur i totalitaryzmów. Nie inaczej jest w Afryce. Wschodnią i południową praktycznie skolonizowały Chiny. W rejonie Sahelu bardzo aktywna jest teraz Rosja. Schemat zwykle jest ten sam: najpierw dochodzi do wojskowego zamachu stanu, później junta wyrzuca zachodnich żołnierzy walczących z islamistami. Następnie na ich miejsce zjawiają się najemnicy Grupy Wagnera, którzy przejmują przy okazji kontrolę nad surowcami, na których akurat zależy Moskwie.

Dla nowych watażków to układ idealny: bezwzględni Wagnerowcy zapewniają im osobistą ochronę przed wewnętrznymi wrogami. Przy okazji nie muszą się już przejmować takimi drobiazgami jak „demokracja” i „prawa człowieka”. Mogą także bez żadnych przeszkód grabić narodowy majątek.

Warunki współpracy są jednak dwa: trzymanie z Moskwą na arenie międzynarodowej oraz godziwa zapłata dla Kremla w postaci wspomnianych zasobów naturalnych. Warto także wspomnieć, że doniesienia medialne z okresu puczu Prigożyna sugerują, że reżim Putina nie miał większych problemów z utrzymaniem kontroli nad tą częścią najemników, która wykonywała zadania w Afryce.

Nie ma najmniejszego przypadku w tym, że puczyści w Nigrze i w Burkina Faso powiewali rosyjskimi flagami. Destabilizacja Sahelu wydaje się elementem toczonej od lat gry Kremla na osłabienie Zachodu i odwrócenie jego uwagi od Ukrainy. Podobnie jak na przykład próba wywołania kryzysu migracyjnego w Polsce i krajach bałtyckich. Być może nie ma w tym momencie jednoznacznych dowodów, że to Rosja odpowiada za całym zamieszaniem. Trudno byłoby jednak ignorować taką możliwość. Kreml ma motyw, sposobność i lata praktyki we wspieraniu różnego rodzaju zamachów stanu.

Wojna o Niger może bardziej opłacać się państwom zachodnim niż rosyjskim prowokatorom

Pytanie brzmi: czy Zachód ma w ogóle jakąś możliwość zareagowania na kolejne ruchy Moskwy? Instynktownie wręcz można by wskazać, że wszelkiej maści dyktatorzy rozumieją jedynie język siły. W tym przypadku przez „siłę” należałoby rozumieć „przemoc”. Już dawno państwa zachodnie powinny uznać Grupę Wagnera za organizację terrorystyczną na równą ze wspomnianym Boko Haram czy Państwem Islamskim. Następnie powinny ulokować w pobliże Sahelu jakiś lotniskowiec i zniszczyć każdą bazę Wagnerowców, jaką uda im się znaleźć.

Niestety, na przeszkodzie stoi kilka czynników. Film „Wakanda Forever” i jego wściekle antyzachodnią wymowę przywołałem nie bez powodu. Podpowiada on także, jakie nastroje są w samych zachodnich społeczeństwach. Interwencja przeciwko Rosji w Afryce zaraz zostałaby odebrana jako złowrogi kolonializm. Co gorsza: podobnego odbioru moglibyśmy się spodziewać w tych państwach afrykańskich, które nie zostały jeszcze zainfekowane przez Moskwę i Pekin.

Paradoksalnie „zastępcza” wojna o Niger toczona pomiędzy państwami afrykańskimi opłacałaby się Zachodowi, w tym także Polsce. Pod warunkiem oczywiście, że ECOWAS byłby w stanie szybko rozprawić się z juntą w Nigrze i jego wspieranymi przez Wagnerowców sojusznikami. W ten sposób to Rosja miałaby kolejny front, którym musiałaby się aktywnie przejmować. Miałaby również więcej do stracenia niż państwa zachodnie.

Z całą pewnością w przypadku Nigru na niewiele zdałaby się sama polityka sankcji. W końcu co społeczność międzynarodowa miałaby zabrać państwu, które i tak już praktycznie niewiele ma? Sankcje osobiste wobec przedstawicieli kolejnych reżimów też jakoś nigdy nie przynosiły pożądanego rezultatu.