Zadania Trybunału Konstytucyjnego są proste. Organ ten ma kontrolować zgodność stanowionego prawa z ustawą zasadniczą. Ostatnie sędziowskie popisy każą jednak zadać pytanie: kto kontroluje, czy trybunał Konstytucyjny rzeczywiście orzeka zgodnie z Konstytucją RP? Nasze państwo byłoby bezbronne w sytuacji, gdyby sędziowie stwierdzili na przykład, że wszyscy obywatele powinni skakać na jednej nodze.
Trybunał Konstytucyjny w ostatnich latach wydał wiele kontrowersyjnych rozstrzygnięć
Trybunał Konstytucyjny to jeden z najważniejszych konstytucyjnych organów naszego państwa. Nic dziwnego, że rządzący tak bardzo starali się obsadzić to gremium swoimi zasłużonymi działaczami. Zadania Trybunału Konstytucyjnego są bardzo odpowiedzialne i szalenie istotne dla polskiego systemu prawnego. Chodzi o sądową kontrolę konstytucyjności stanowionego prawa – ustaw, umów międzynarodowych oraz innych przepisów prawa wydawanych przez centralne organy państwowe.
To Trybunał stanowi ustrojowe zabezpieczenie na wypadek, gdyby władza ustawodawcza i wykonawcza postanowiły zignorować przepisy Konstytucji. Teoretycznie funkcja sędziego Trybunału Konstytucyjnego to nie byle co. Tak istotne gremium powinno się obsadzać wybitnymi prawnikami – takimi, którzy swoją wiedzą i doświadczeniem dają rękojmię należytej interpretacji przepisów ustawy zasadniczej. Co jednak by się stało, gdyby sędziowie nagle wydali wyrok wbrew przepisom ustawy zasadniczej?
Najnowszymi, i zarazem mocno kontrowersyjnymi, przykładami działania Trybunału może być wyrok w sprawie aborcji embriopatologicznej, albo ostatni dotyczący wykonalności zabezpieczeń nakładanych przez TSUE. Sprawa jest poważna, bo mówimy o potencjalnym pierwszym kroku do Polexitu.
Zwolennicy partii rządzącej zakrzykną jednak z pewnością, że przecież wszystko w obydwu przypadkach było jak trzeba. Wystarczy wysłuchać choćby ustnego umotywowania rozstrzygnięcia, to się będzie wiedziało wszystko co trzeba. Poszukajmy więc czysto hipotetycznego, bardziej jaskrawego przykładu.
Zadania Trybunału Konstytucyjnego powinny być wykonywane zgodnie z prawem. Co nie znaczy, że zawsze będą
Co jeśli Trybunał Konstytucyjny orzeknie, że z któregoś z przepisu ustawy zasadniczej wynika, że wszyscy mamy obowiązek chodzić wyłącznie na jednej nodze? Niemożliwe? Prawdopodobnie tak. Mamy jednak całkiem sporo przepisów konstytucyjnych bardzo podatnych na różnorodne interpretacje.
Na przykład art. 18 Konstytucji – małżeństwo to jedyna uprawniona forma związków międzyludzkich, czy może taka, która powinna po prostu być szczególnie chroniona przez państwo? A może art. 68 ust. 1 i 2, dające każdemu prawo do ochrony zdrowia finansowanej ze środków publicznych? Warto zauważyć, że wyłączyliśmy spod jego obowiązywania osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawne. Mamy też art. 22 ustanawiający gospodarstwo rodzinne jako podstawę gospodarki rolnej w Polsce.
Do tego dochodzą rozmaite uchybienia proceduralne. Obecnemu składowi Trybunału często zarzuca się obecność sędziów-dublerów, wybranych w miejsce prawidłowo wybranych przez Sejm i niezaprzysiężonych przez prezydenta Andrzeja Dudę wbrew ciążącemu na nim obowiązku. Wspomniany wyrok w sprawie aborcji pozostawia sporo wątpliwości odnośnie obecności sędzi Krystyny Pawłowicz w składzie orzekającym. Wcześniej jako poseł podpisywała się w końcu pod wnioskiem poselskim w analogicznej sprawie.
Zostańmy więc przy założeniu, że pewnego dnia zadania Trybunału Konstytucyjnego zostały wykonane w sposób jednoznacznie zły. Orzekł właśnie tak oczywistą bzdurę, że nawet premier z prezesem Kaczyńskim zgodnie i publicznie zapewniają, że nie mają pojęcia co sędziom właśnie odbiło. Niech już będzie to nieszczęsne skakanie na jednym wypadku. Co w takim wypadku możemy zrobić? Dobra wiadomość jest taka, że odpowiedź nie brzmi „nic”. Zła zaś, że w zasadzie na jedno wychodzi.
Jedyny środek wzruszenia rozstrzygnięć Trybunału Konstytucyjnego w praktyce najpewniej nie będzie zbyt skuteczny
Ani Konstytucja, ani ustawa o Trybunale Konstytucyjnym nie dopuszczają wprost możliwości, że sędziowie Trybunału popełnią jakiś rażący błąd. Art. 190 ust. 1 właściwie blokuje jakąkolwiek drogę do wzruszenia rozstrzygnięcia wydanego przez ten organ stwierdzeniem: „orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne„.
Na szczęście art. 74 ustawy zakłada, że w sprawach przez nią nieuregulowanych stosuje się przepisy kodeksu postępowania cywilnego. Pewnym ratunkiem mógłby więc być art. 379 kc. Zawiera on listę przypadków, gdy zachodzi nieważność całego postępowania. Na przykład wtedy, gdy „skład sądu orzekającego był sprzeczny z przepisami prawa albo jeżeli w rozpoznaniu sprawy brał udział sędzia wyłączony z mocy ustawy„. W przypadku Trybunału Konstytucyjnego istnieją sytuacje, w których sędzia zostaje odsunięty od orzekania w danej sprawie z mocy prawa.
W kodeksie podstępowania cywilnego znajdziemy art. 401 1), który pozwala domagać się wznowienia postępowania również w wypadku, gdy wydał je Trybunał Konstytucyjny. Także wówczas, gdy mówimy o niezgodności aktu normatywnego z Konstytucją. Podstawą do żądania wznowienia postępowania może być jego nieważność z mocy prawa. Może nim być również wydanie wyroku uzyskanego za pomocą przestępstwa. Niestety, w tym przypadku najpierw musi dojść do wydania prawomocnego wyroku skazującego w sprawie karnej.
Cały problem polega jednak na tym, że sądem właściwym w takich przypadkach zawsze będzie Trybunał Konstytucyjny. Nadzieją na wzruszenie wydanego wbrew prawu rozstrzygnięcia pojawia się właściwie wówczas, gdy zmieni się jego skład. Wówczas inni sędziowie tego samego Trybunału mogą przychylić się wniosku o wznowienie postępowania i stwierdzić, że rzeczywiście z poprzednim rozstrzygnięciem coś było mocno nie tak. Taki proces może potrwać lata.
Quis custodiet ipsos custodes? Kto pilnuje samych strażników? W naszym przypadku: stojących na straży Konstytucji
Skoro więc zadania Trybunału Konstytucyjnego realnie mogą być wykonywane z pogwałceniem prawa – i nikt w Polsce z tym nie może zrobić – to po co nam właściwie taki organ? Nie jest żadną tajemnicą, że obecny skład Trybunału zniweczył cały prestiż i zaufanie, jakim ten cieszył się wcześniej. I to nawet, niech będzie, przy założeniu, że wcześniej z wyrokami Trybunału Kosntytucyjnego też bywało różnie.
Trybunał Konstytucyjny składający się z sędziów wątpliwie obsadzonych, oraz niekryjących się partyjnych działaczy, nie może funkcjonować poprawnie. Stał się „Trybunałem Julii Przyłębskiej” – przy czym to określenie jest dla pani prezes krzywdzące. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że w rzeczywistości mamy do czynienia ze swoistym „Trybunałem Jarosława Kaczyńskiego”. A jeśli tak, to polecam przyjrzeć się aktywności w mediach społecznościowych sędzi Pawłowicz. Znamiennym jest fakt, że prezes Trybunału najwyraźniej ją toleruje.
Opanowanie Trybunału Konstytucyjnego przez polityków jest możliwe dlatego, że obowiązująca ustawa zasadnicza jest wadliwa. Nie zawiera żadnych mechanizmów obronnych przed działaniem w złej wierze przez władzę ustawodawczą, czyli aktualną rządzącą większość polityczną. W końcu co jeśli ta zamiast wybitnych, doświadczonych prawników wybierze swoich kolegów? Nic – wolno im to zrobić.
Nawet wymóg „wyróżniania się wiedzą prawniczą” można zinterpretować tak, że wystarczy wyróżniać się jako magister prawa. Nie trzeba być nawet sędzią – wystarczy dziesięć lat kariery prokuratora, adwokata, radcy prawnego, czy nawet notariusza. Zresztą, to tylko wymaganie ustawowe. Takie bardzo szybko można zmienić, jeśli większość parlamentarna jest dostatecznie zdeterminowana i ma „swojego” prezydenta.
Im dłużej trwają rządy Zjednoczonej Prawicy, tym bardziej aktualne w kontekście Trybunału Konstytucyjnego pozostaje pytanie „kto pilnuje samych strażników?”. Dotyczy to skądinąd nie tylko Trybunału, ale także chociażby prezydenta. Nie da się jednak ukryć, że problemy, z którymi borykamy się teraz wynikają z błędów popełnionych przy tworzeniu obowiązującej ustawy zasadniczej.