Pandemia w Polsce słabnie? Gdy nie można ufać rządowi powinniśmy zaufać Google?

Państwo Zdrowie Dołącz do dyskusji (24)
Pandemia w Polsce słabnie? Gdy nie można ufać rządowi powinniśmy zaufać Google?

W trakcie pandemii koronawirusa codziennie z wypiekami na twarzy śledzimy dane o zachorowaniach prezentowane przez Ministerstwo Zdrowia. Niestety, najpierw służby sanitarne „zgubiły” 22 tysiące zachorowań a potem Ministerstwo Zdrowia scentralizowało raportowanie nowych przypadków. Rządowi, jak wiadomo, zaufać trudno – to skąd mamy wiedzieć jak się rozwija sytuacja?

Adam Niedzielski miał rację: dane o zachorowaniach sugerują, że najgorsze naprawdę jest już za nami

Sytuacja epidemiologiczna w kraju się poprawia. Dzienna liczba nowych przypadków zakażeń koronawirusem spadła do 16 687 przypadków w czwartek 26 listopada. Wygląda więc na to, że minister zdrowia Adam Niedzielski miał rację, że najgorsze mamy już za sobą.

Czy jednak aby na pewno sprawy idą w dobrym kierunku? Po drodze służby sanitarne zdążyły „zgubić” 22 tysiące przypadków, głównie na Mazowszu. Skutkiem całego zamieszania było scentralizowanie systemu raportowania. Poza danymi Ministerstwa Zdrowia opinia publiczna straciła dostęp do osobnych raportów powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych.

Wcześniej rząd podejrzewano o próbę uprawiania kreatywnej księgowości przy dziennych raportach. Wszystko po to by wyszedł wzrost zakażeń na protestach przeciwko zakazowi aborcji embriopatologicznej i uwiarygodnić tezę Jarosława Kaczyńskiego że „opozycja ma krew na rękach”.

W praktyce jednak nic takiego się nie stało, dane o zachorowaniach są względnie optymistyczne – gorzej ze zgonami – a Polska jest na najlepszej drodze do wyjścia z „bezpiecznika” z powrotem do strefy czerwonej. Co ważniejsze jednak: istnieją inne dane potwierdzające narrację Ministerstwa Zdrowia.

Korelacja pomiędzy wyszukiwaniem objawów w Google a zachorowaniami na covid-19 jest wątpliwa

Jako pewną ciekawostkę można podać fakt, że w Polsce ludzie coraz rzadziej wyszukują hasła związane z utratą węchu i smaku. To najbardziej charakterystyczne objawy zakażenia koronawirusem. Mechanizm w tym przypadku byłby stosunkowo prosty. Im więcej zakażeń, tym częściej chorzy mają objawy. Pacjenci objawowi najpierw próbują samodzielnie sprawdzić co im dolega a dopiero potem konsultują się z lekarzem czy wykonują test. Im mniej zakażeń, tym rzadziej użytkownicy Google wyszukują hasła związane z objawami.

https://twitter.com/KubaBiel/status/1331910434652348425

Patrząc na pierwszy rzut oka, brzmi to całkiem wiarygodnie. Szczyt zachorowań w oficjalnych danych przypadał jednak nieco później niż w przypadku krzywej internetowej – bo między 5 a 9 listopada. W tym okresie wyszukiwanie objawów za pomocą Google już znacząco ustało.

Można to zjawisko tłumaczyć faktem, że pomiędzy „autodiagnozą” a zgłoszeniem się na testy mogło upłynąć trochę czasu. W praktyce jednak mówilibyśmy o przeszło tygodniu. Co więcej, badania przeprowadzane w Stanach Zjednoczonych pomiędzy styczniem a kwietniem tego roku sugerują, że korelacja pomiędzy internetowym wyszukiwaniem objawów a faktycznymi zachorowaniami jest raczej pozorna.

Dane o zachorowaniach podawane przez Ministerstwo Zdrowia są wiarygodne co do najważniejszych informacji

Warto także wspomnieć o jednej bardzo istotnej kwestii. W Polsce przyjęto model testowania zakładający ignorowanie pacjentów bezobjawowych. Ministerstwo Zdrowia publikuje zaś jedynie pacjentów dotyczące osób faktycznie wykazujących objawy covid-19. To oznacza jedno: nie mamy bladego pojęcia jak wyglądają realne dane o zachorowaniach w naszym kraju. Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy ilu Polaków naprawdę było zakażonych koronawirusem.

Na szczęście, nie musimy tego wiedzieć. Wszystkie dostępne na ten moment dane – wliczając w to nawet statystyki wyszukiwań – sugerują, że jesienna fala koronawirusa zelżała. Najważniejszym źródłem informacji dostępnym obywatelom pozostają jednak dane o zachorowaniach pochodzące z Ministerstwa Zdrowia.

Nawet jeśli chcielibyśmy kwestionować uczciwość naszego rządu, a ten przecież co rusz daje Polakom ku temu powody, trzeba przyznać jedno. Dane o zachorowaniach są względnie wiarygodne jeśli chodzi o kluczowe informacje. Dzięki nim wiemy czy sytuacja epidemiologiczna kraju się poprawia czy pogarsza. Możemy też mniej-więcej oszacować aktualną skalę problemu. Wreszcie: nawet jeśli rządzący chcieliby kombinować przy ewidencji nowych przypadków, ukrycie przed opinią publiczną zgonów byłoby dużo trudniejsze.