Nie mam kredytu hipotetycznego. Nie dlatego, że nie powinienem, nie dlatego, że mnie na niego nie stać, a dlatego, że się go panicznie boję.
Konieczność, zapewne ostatecznie nieunikniona, wzięcia takiego kredytu, sprawiła, że na przestrzeni czasu moja wiedza ekonomiczna wzrosła kilkukrotnie. Zacząłem się bardzo mocno interesować problematyką stóp procentowych, ich relacji z inflacją oraz tego, jak banki centralne na całym świecie niesprawiedliwie już teraz tych stóp nie podnoszą, choć powinny. Odkryłem na przykład, acz jest to średnio opłacalne, że w paru bankach da się wziąć kredyt z gwarancją wysokości stóp procentowych – niestety tylko na 5 lat, na dodatek za wyższą cenę kredytu, ale to też już daje duże pole manewru i asekurację.
Zacząłem analizować co się dzieje w pozostałych krajach Unii Europejskiej, zerkać na Stany Zjednoczone czy z pewnych powodów nawet na Japonię. Poświęciłem sporo czasu na lekturę o kryzysie z 2008 roku. Potrafię narysować z pamięci wykres zachowań czterech najważniejszych z naszej perspektywy walut na przestrzeni ostatnich lat, a także złota i srebra oraz tego, jak zachowały się po kryzysie.
Staram się zrozumieć jak działa kredyt, jak będzie wyglądał świat w najbliższych dekadach, do jakiego stopnia rząd rozpędzi w Polsce inflację i jak polityka socjalna/bardzo socjalna oraz komunistyczna (na co aktualnie licytują się komitety) ukształtuje nasz kraj – czy to będzie miejsce, w którym nadal chce się i warto żyć. Bo w takiej Wenezueli nie warto, a przecież kiedyś też było normalnie.
No bo też przecież nie o sam kredyt tu tylko chodzi, ale polityka finansowa banku centralnego może sprawić na przykład, że nieruchomość bardzo straci na wartości. Bo nagle podrożeją kredyty w złotówkach i ludzie zaczną się masowo pozbywać mieszkań. A to przy okazji sprawi też, że zwykłe kredyty staną się trudniej dostępne i dzięki temu potanieją nieruchomości z rynku pierwotnego.
Obok małżeństwa, która jest zresztą z prawnego punktu widzenia obiektywnie jedną z gorszych „umów”, jakie można w życiu zawrzeć, kredyt hipoteczny dla wielu z nas jest najpoważniejszą umową w życiu.
Dziś jestem frajerem, jak wielu Polaków, którzy kilkanaście lat temu brali droższe kredyty w złotówkach „bo tak bezpieczniej”
Pamiętam tamte czasy. Kredyty we frankach brało się bezrefleksyjnie. Ich naczelną medialną twarzą była celebrytka znana z Tańca z gwiazdami, która na fali popularności zadłużyła się na wielką willę. Jeśli wierzyć portalom plotkarskim – jakiś czas temu musiała ją sprzedać i się z niej wyprowadzić. Oczywiście nie tylko z powodu kryzysu walutowego, ale również braku świadomości, że popularność nie trwa wiecznie.
Pamiętam, że kiedyś zadzwonił do mnie czytelnik zgadzający się z moją krytyką bezmyślnych frankowiczów po jednym z artykułów – ale podkreślający, że dla niego to była sytuacja bez wyjścia. Oba banki powiedziały, że albo bierze we frankach, albo wcale. No i wziął.
Wyrok TSUE w sprawie frankowiczów zapadł dziś rano. Zgodnie z przewidywaniami jest dość przychylny frankowiczom, ponieważ zakłada możliwość unieważnienia takiej umowy, jeżeli ta zawiera klauzule niedozwolone. Szerzej omawia go Edyta Wara-Wąsowska w swoim porannym tekście.
Moim zdaniem to jest dość dobry wyrok, ponieważ jeśli banki w istocie stosowały klauzule abuzywne, to jak wszyscy przedsiębiorcy muszą się liczyć z ich konsekwencjami. Każdego dnia, na każdym kroku, wielkie korporacje godzą w nas kruczkami prawnymi ze swoich umów, choć na przestrzeni lat UOKiK mocno ucywilizował ten proceder. Tym razem kruczkami prawnymi wygrali z bankami frankowicze. Choć – co warte podkreślenia – nie wszyscy. Na bazie wyroku TSUE kredytobiorcy zyskają możliwość unieważnienia umowy albo pozostawienia kredytu w złotówkach ze stawką LIBOR. Nie sposób więc nie uznawać dzisiejszego orzeczenia TSUE (C-260/18) za bardzo dla frankowiczów korzystne.
Byli w tym 2005 albo 2008 roku ludzie, którzy powiedzieli „rany, a jak coś się stanie ze złotówką lub kursem franka, to my przecież nie damy rady tego zapłacić”
A pewnie, że byli. I ci ludzie brali kredyty w złotówkach. Droższe, mniej opłacalne, a dziś frankowicze plują im w twarz za przezorność, kompetencje, myślenie.
Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie to, że frankowicze 10-15 lat temu powiedzieli „A chrzanić to, jakoś to będzie, musi być, bierzemy” (i faktycznie, upiekło się, jakoś jest).
Najgorsze jest to, że dziś spora część z nich pomimo głosów wielu kompetentnych ekspertów o tragicznych konsekwencjach dla gospodarki, w najbliższych wyborach planuje zagłosować na jedną z partii, których program wyborczy opiera się na 500 plusach, 1000 plusach, programach socjalnych i szeroko pojętym rozdawnictwie. A to nic innego, jak kredyty frankowe na miarę 2019 roku, tylko zaciągane przez państwo. Ale kredyt bierze Kaczyński, Zandberg i Schetyna, a spłacamy go my.
Ale wiadomo, jakoś to będzie, musi być!