W Gdyni w nocy z czwartku na piątek osunęła się skarpa. Jedna z ulic została zamknięta, kilka rodzin zostało ewakuowanych z zalanego błotem budynku, a poszkodowani dostaną pomoc od miasta, w tym rekompensaty finansowe. Nie byłoby jednak najprawdopodobniej tej sytuacji, gdyby państwo egzekwowało swoje prawo. O co chodzi?
Kamienna Góra w Gdyni to dzielnica, której nazwa w uczciwy sposób opisuje jej krajobraz. Znaczne, jak na nadmorski obszar, różnice wysokości powodują, że można tu się poczuć jak w Bieszczadach – z tą jednak różnicą, że zamiast bezmiaru puszczy, mamy tu mnóstwo koszmarnie drogich nieruchomości zabudowanych równie drogimi budowlami.
Samowola budowlana multimilionera – przyczyna osunięcia się skarpy?
Nie powinno zatem dziwić, że nabywcy działek w tej części Gdyni mogą mieć pokusę do maksymalizacji „zysków” z inwestycji w nieruchomość gruntową. Prawo budowlane jednak jest nieubłagane – budynek musi spełniać określone wymogi, np. co do wysokości czy kształtu.
Kilka lat temu nieruchomość na Kamiennej Górze przy ul. Kasprowicza nabył znany trójmiejski przedsiębiorca budowlany. Rozpoczęta przez niego budowa szybko dała się we znaki okolicznym mieszkańcom: a to błoto wylewało się na ulice, a to droga pękała na skutek licznych kursów ciężarówek obsługujących inwestycję. Ale takie rzeczy zdarzają się przy każdej budowie, więc można było na to przymknąć oko.
Okazało się jednak, że to dopiero początek kłopotów. Szybko wyszło na jaw, że budynek jest… po prostu za duży. Nie było to jednak tylko wrażenie zdenerwowanych sąsiadów: Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Gdyni już w 2012 roku wstrzymał budowę, która istotnie odbiegała od warunków określonych w pozwoleniu na budowę.
Budowa została wstrzymana, ale postępowanie administracyjne wciąż trwa – budynek nie został rozebrany. Zamiast tego betonowy kloc stoi na wzgórzu, które wbrew swojej nazwie – wcale nie jest kamienne. Nie powinno zatem specjalnie dziwić, że przy mocniejszych deszczach skarpa spływała błotem, które zalewało niżej położone nieruchomości. Aż, w końcu, doszło do nieuchronnego: błotniste osuwisko uszkodziło położony niżej budynek, zmuszając jego mieszkańców do ewakuacji.
5 lat to za mało czasu, aby samowola budowlana została rozebrana
Ewakuacji, do której najprawdopodobniej nie musiało by w ogóle dojść, gdyby urzędnicy działali sprawnie. A zamiast tego, mamy typowy festiwal bezradności nadzoru budowlanego w starciu z bogatym inwestorem. Jak wynika z zamieszczonych na portalu Trojmiasto.pl pism, dopiero w marcu tego roku miały się odbyć oględziny „w celu ustalenia aktualnego stanu faktycznego (…) a także stwierdzenia, czy przedmiotowa inwestycja nie powoduje zagrożenia bezpieczeństwa ludzi„.
Aż ciśnie się na usta zwrot „państwo teoretyczne”, bo trudno inaczej zrozumieć, dlaczego w gruncie rzeczy nieskomplikowane postępowanie mające na celu ustalenie, czy budynek spełnia warunki określone w pozwoleniu na budowę, trwa już pięć lat. Być może katastrofa (na szczęście bez ofiar), która się wydarzyła, przyspieszy decyzję, a mieszkańcy Kamiennej Góry w Gdyni niebawem zobaczą festiwal buldożerów.
Póki co sytuacja wygląda jednak tak, że poszkodowani w katastrofie wywołanej – na co wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi – przez nieliczącego się z prawem budowlanym inwestora otrzymają wsparcie, ale nie od tego inwestora, a samorządu utrzymywanego z naszych podatków; nie wspominając o kosztach zabezpieczenie terenu i akcji ratowniczej.
Czy jeszcze długo będziemy w Polsce prywatyzować zyski, ale nacjonalizować koszty?