Grecja wprowadza sześciodniowy tydzień pracy, ku przerażeniu tamtejszych związkowców. Tymczasem w Polsce myślimy, jakby tu pracować mniej. Faworytem na razie wydają się wolne piątki. Co może pójść nie tak? Na przykład to, że nasza gospodarka ostatecznie może pójść śladem tej greckiej. Wówczas większa liczba godzin w pracy stanie się koniecznością.
Pracujące soboty brzmią jak czyste szaleństwo w kraju, który myśli raczej o wolnych piątkach
Sześciodniowy tydzień pracy wydaje się w dzisiejszej Polsce czystą abstrakcją albo złym wspomnieniem z czasów głębokiego PRL-u. W końcu rząd pracuje nad tym, jak by tu sprawić, żebyśmy pracowali mniej. Faworytem resortu pracy wydają się rzekomo prostsze do wprowadzenia wolne piątki. Ja, prawdę mówiąc, preferowałbym raczej siedmiogodzinny dzień pracy, jeśli już oczywiście musiałbym wybierać. Tymczasem Grecja kroczy drogą dokładnie odwrotną. Tamtejsze władze od początku lipca wprowadzają model pracy przez sześć dni w tygodniu.
Spokojnie, nie jest aż tak źle. To znaczy: sześciodniowy tydzień pracy ma objąć przede wszystkim te przedsiębiorstwa, które pracują nieprzerwanie przez całą dobę, od poniedziałku do soboty. Pozostałe firmy będą mogły skorzystać z takiej możliwości, jeśli hipotetycznie mogłyby pracować w sposób ciągły. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z przemysłem, w drugim teoretycznie chodzi o turystykę i wytwarzanie lokalnych produktów na nieco mniejszą skalę.
Co w zamian otrzyma pracownik? Dodatkowe 40 proc. ich wynagrodzenia za przepracowany szósty dzień w tygodniu. Będą też mogli pracować na dwóch etatach naraz i tym samym przepracowywać 13 godzin dziennie. Nie brzmi to zbyt zachęcająco? Greckie związki zawodowe jasno sugerują, że nowe prawo może doprowadzić do zwyczajnego wyzyskiwania pracowników. Równocześnie warto zauważyć, że wbrew krzywdzącemu stereotypowi Grecy są obecnie do najdłużej pracującym narodem Europy. Pracują średnio 41 godzin tygodniowo. Na drugim miejscu są Polacy z wynikiem 40,5 godzin.
Grecja wprowadza sześciodniowy tydzień pracy poniekąd dlatego, że przeszła już poważny kryzys gospodarczy
Dlaczego jednak we wstępie zasugerowałem, że sześciodniowy tydzień pracy może czekać również Polaków? Warto się przyjrzeć temu, jak to się stało, że Grecy znaleźli się tam, gdzie się znaleźli. Mam na myśli oczywiście kryzys zadłużenia z lat 2009-2012.
Business Insider przypomina, że w 2012 r. wprowadzenie sześciodniowego tygodnia pracy zalecały Grecji instytucje Unii Europejskiej, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jego wprowadzenie było wówczas warunkiem jednym z warunków udzielania temu państwu pomocy gospodarczej w wyjściu z kryzysu. Nic jednak nie wskazuje, żeby istniał bezpośredni związek pomiędzy nowym prawem a tamtymi ustaleniami. W końcu porozumienie ostatecznie Grecy zdecydowanie odrzucili w 2015 r. w referendum. Można się jednak doszukać pewnej inspiracji.
Ciężka i dłuższa praca najwyraźniej stała się koniecznością, gdy przychodzi do odbudowywania gospodarki. Obecnie Grecja rzeczywiście wygrzebuje się z tarapatów poprzednich dwóch dekad. PKP tego kraju od 2020 r. systematycznie rośnie. Grecy są nawet w stanie spłacać zaciągane pożyczki przed czasem. Brzmi to, jak perspektywa na dobre zakończenie tragicznej historii. Przede wszystkim jednak przykład Grecji powinna stanowić nauczkę dla Polski.
Kiedy państwo dobrobytu budowane na kredyt się posypie, także Polska może zostać zmuszona do drastycznych kroków
Nie chodzi mi nawet o chęć skracania tygodnia pracy. Sam nie jestem zbytnim entuzjastą bezproduktywnego przesiadywania w biurze po osiem godzin dziennie. Prawdziwy problem tkwi w tym, że przez ostatnie lata wpadliśmy w pułapkę myślenia o zadłużaniu się na potęgę jak o „racjonalnym gospodarowaniem budżetem”.
Wszystkie zaś nawoływania o ograniczanie wydatków państwa, zwłaszcza w sferze socjalnej, oraz o ostrożność w kwestii zaciągania pożyczek na koszt podatników zaczęły być traktowane niczym przynudzanie fanatyków monetaryzmu. W końcu i tak mamy niską relację długu do PKB względem innych państw Europy, prawda?
Tymczasem w dłuższej perspektywie gospodarka Polski stoi przed poważnymi wyzwaniami. Borykamy się z katastrofą demograficzną, której raczej nie da się uniknąć. I bez jej skutków mamy problemy z dostępem do siły roboczej. Na jakąkolwiek migrację jesteśmy zamknięci, poniekąd także przez dość kontrowersyjne praktyki poprzedniej ekipy rządzącej.
Kryzys inflacyjny pokazał, że nasza waluta nie jest odporna na światowe wstrząsy. Płaca minimalna goni zawyżoną średnią krajową w tempie wymykającym się zdrowemu rozsądkowi. Rozbudzone oczekiwania społeczne są takie, że władza ma obniżać podatki, ale też niech się nie waży tknąć czegokolwiek z „polskiego państwa dobrobytu”.
Kumulacja wszystkich tych czynników przy dalszym popuszczaniu pasa może sprawić, że w którymś momencie to państwo dobrobytu na kredyt się posypie. Kiedy już wygrzebiemy się po kilku latach z gospodarczej katastrofy, może się okazać, że sześciodniowy tydzień pracy będzie koniecznością.