Powinniśmy być mądrzejsi. Partia rządząca obiecała nam złote góry, a my jeszcze przyklasnęliśmy. Sytuacja na rynku nieruchomości wcale się od rządowego Bezpiecznego Kredytu 2 proc. wcale się nie poprawiła. Wręcz przeciwnie: ceny mieszkań skoczyły do góry. Warto więc powiedzieć to wprost: Bezpieczny Kredyt był błędem. Tym bardziej że opozycja może po wyborach zechcieć go powtórzyć.
Mamy ważną nauczkę: dotowanie kredytów mieszkaniowych nie sprawi, że na rynku pojawi się więcej mieszkań
Jeżeli coś wydaje się zbyt pięknym, by było prawdziwe, to najprawdopodobniej takim właśnie jest. W szczególności dotyczy to tych sytuacji, z którymi jakiś związek mają politycy. Przed wyborami można wręcz być pewnym, że gdy rząd coś „daje”, to w najlepszym wypadku zepsuje coś ważnego. Tak właśnie stało się z rynkiem nieruchomości w Polsce, który rozregulował do reszty Bezpieczny Kredyt 2 proc.
Na wstępie pragnę zaznaczyć: jeżeli dzięki rządowemu kredytowi kupiliście wymarzone mieszkanie, to autentycznie cieszę się waszym szczęściem. Byłbym ostatnią osobą, która zaczęłaby wam teraz ubliżać od cwaniaków, jak to robiono lata temu w przypadku Frankowiczów. Bądźmy szczerzy: tylko głupi nie skorzystałby z takiej okazji. Nie zmienia to jednak tego, że patrząc na problem z szerszej perspektywy, Bezpieczny Kredyt był błędem. Tym razem nawet nie jestem pewien, czy doszukiwać się jakichś szczególnie niecnych intencji po stronie rządzących.
Pełną rację miał Mariusz Lewandowski piszący nie tak dawno na łamach Bezprawnika, że Bezpieczny Kredyt miał zrobić dobrze, a wyszło jak zawsze. Mamy w końcu do czynienia z prawdziwą katastrofą mieszkaniową. Łatwy dostęp do kredytowania inwestycji nakręcił popyt w warunkach wciąż ograniczonej podaży, która od dawna była ważnym czynnikiem windującym ceny mieszkań w górę. Efekt? Przypomnijmy: w Krakowie ceny wzrosły już o nawet 23 proc. względem tych zeszłorocznych. W pozostałych najważniejszych polskich miastach nie jest może aż tak źle, ale tendencja jest dokładnie taka sama.
Mieszkania dostępne na sprzedaż rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, ale minie sporo czasu, zanim ewentualnie obecne zakupy przełożą się na budowę nowych przez deweloperów. Można postawić tezę, że niejako wylądowaliśmy w punkcie wyjścia. Mieszkania są drogie i mało dostępne. Różnica jest taka, że teraz państwo do tego dokłada z podatków nas wszystkich.
Bezpieczny Kredyt był błędem: kryzys mieszkaniowy trwa w najlepsze, teraz po prostu do niego dopłacamy
Na dobrą sprawę powinniśmy jako społeczeństwo być mądrzejsi. Patrząc na problem z perspektywy czasu, można dojść do wniosku, że już wtedy łatwo było dostrzec wszystkie możliwe sygnały ostrzegawcze. Mieliśmy do czynienia z paniką wywołaną przez nakręcającą się inflacyjną spiralę. Ciągłe wzrosty stóp procentowych sprawiły, że dostęp do kredytu mieszkaniowego stał się dla większości Polaków wręcz iluzoryczny. Zrozumiałe więc było domaganie się od rządu, by „coś z tym zrobił”.
Rząd zrobił – w końcu mamy rok wyborczy. Zwyczajowym sposobem postępowania obecnej władzy jest rzucanie pieniędzmi w problem i ogłaszanie wielkiego sukcesu. W tym przypadku rozwiązaniem świetnie wpisującym się w ten schemat był właśnie Bezpieczny Kredyt 2 proc. Przez pierwsze 10 lat takiego zobowiązania państwo będzie przecież dokładać różnicę pomiędzy stopą oprocentowania a częścią opłacaną przez kredytobiorcę. Jako że mamy do czynienia z wydatkiem rozłożonym na długie lata, władza będzie się nim martwić później. Bankom właściwie wszystko jedno, bo ich zysk jest praktycznie nieuszczknięty.
Doraźne interwencje w mechanizmy rynkowe dokonywane dla zaspokojenia bieżących emocji społeczeństwa to przecież wręcz modelowy przykład taniego populizmu. Pewnym zwiastunem katastrofy były toczone w marcu walki o mieszkania, których zakup dopiero miał być sfinansowany Bezpiecznym Kredytem. Teraz wydaje się, że nie pozostało nam nic innego, jak zacisnąć zęby i jakoś przecierpieć skutki chwilowej rezygnacji ze sceptycyzmu wobec posunięć władzy.
Obawiam się polityków, nawet gdy przynoszą dary. Prawdę mówiąc, zwłaszcza wtedy trzeba na nich uważać
Czy można było wybrnąć z załamania popytu na kredyty mieszkaniowe wybrnąć w inny sposób? Okazuje się, że jak najbardziej. Wystarczyło nie robić niczego i poczekać. Dezinflacja postępuje, nawet jeśli mielibyśmy zignorować przedwyborcze manipulacje cenami paliwa. Co ważniejsze: spadają także stopy procentowe. Gdyby nie rządowa interwencja, to najprawdopodobniej doszlibyśmy do stanu wyjściowego bez konieczności rozregulowania rynku i dopłacania części obywateli do kredytów.
Warto teraz przypominać o tym, że Bezpieczny kredyt był błędem, bo istnieje niezerowa szansa, że po wyborach opozycja może go powtórzyć. Nie żebym chciał jej teraz wytykać próbę nawiązania walki z PiS przed wyborami. Równocześnie nie sposób nie zauważyć, że kredyt mieszkaniowy zero procent byłby dokładnie taką samą katastrofą, tylko że na jeszcze większą skalę. Rozumiem okoliczności polityczne i intencje, którymi kierują się opozycyjni politycy. Dobrze byłoby jednak, gdyby akurat tę obietnicę jeszcze raz sobie na spokojnie przemyśleli po wyborach.